piątek, 27 lipca 2012

3.Okowy życia


 Dominik odetchnął z ulgą na widok drogiego hotelu. Nie było go tutaj cały miesiąc. Chociaż był zmęczony po podróży, miał nadzieję, że Sean przyjdzie do niego tego dnia. Niech go szlag, ale przywiązał się do tego dzieciaka. Nadal nic o nim nie wiedział, ale cóż miał zrobić, skoro chłopiec był bardzo skryty?
Zacisnął rękę na pasku od swojej torby i wszedł po schodach w kierunku wejścia do hotelu. Kątem oka zauważył jakieś poruszenie po prawej stronie.
Chyba komuś coś się stało, pomyślał. Zwykle nie zwracał na takie rzeczy uwagi, ale tym razem coś kazało mu przecisnąć się przez tłum i rzucić na to okiem. Jego oczy otworzyły się szeroko, kiedy zobaczył nieprzytomnego Seana. Chłopak leżał na deptaku. Był blady i nie ruszał się.
- Mój Boże, Sean!
Dominik ukląkł przy nastolatku i próbował jakoś go docucić.
- Co się stało?
- Zemdlał. Szedł i nagle upadł – odparła jakaś kobieta zatroskana.
- Może lepiej zadzwonić na pogotowie? Chyba rozwalił sobie głowę.
- Ja się nim zajmę, to mój znajomy. Pomóżcie mi.
Z pomocą jakiejś prostytutki wziął chłopaka na ręce. Kobieta wzięła jego torbę i wniosła mu ją do środka.
- Dziękuję.
- Proszę się nim dobrze zaopiekować.
Kiwnął głową i nie reagując na zdziwioną minę recepcjonisty, jakoś poradził sobie z wniesieniem wszystkiego do windy, a potem swojego apartamentu. Cały czas go trzymał właśnie na ten moment, kiedy tu wróci i Sean do niego przyjdzie. Koniecznie musiał z nim poważnie porozmawiać.
Gdy położył nastolatka na łóżku, uświadomił sobie, że chłopak wcale nie był ciężki. Przyjrzał mu się uważniej i ze zdumienie zobaczył zapadnięte policzki. Nawet przez ubrania zauważył, że jego ciało jest nienaturalnie wychudzone. Co działo się przez ten miesiąc?

Sean otworzył oczy i jęknął, czując tępe pulsowanie w skroni.
- Spokojnie.
Ktoś przyłożył mu na skroń lód. Rudzielec zawył, próbując rękami to strącić.
- To tylko lód, uspokój się.
- Dominik? Wróciłeś? – spytał cicho nastolatek.
- Mhm, przed chwilą. I od razu znalazłem ciebie nieprzytomnego pod hotelem. Co się stało?
Rudzielec niepewnie usiadł na łóżku.
- Zrobiło mi się słabo i odleciałem.
- To już wiem. Dlaczego zrobiło ci się słabo?
- Um… Nie wiem.
- Sean, do cholery! Co się dzieje? Od samego początku coś jest nie tak. Masz jakieś problemy?
- Każdy jakieś ma.
- Wiesz, że nie o to pytałem.
- To… nic takiego.
- Mówiłeś, że mieszkasz sam, prawda?
Sean westchnął.
- Tak, bez rodziców – podkreślił ostatnie dwa słowa.
- Więc… właściwie nic cię tutaj nie trzyma, prawda?
- Co chcesz przez to powiedzieć? Ja… Au! Cholerna głowa!
- Chciałem z tobą bardzo poważnie porozmawiać.
- Ja z tobą też – mruknął Sean. Jego blade policzki zarumieniły się lekko.
- Porozmawiać? – zatroskał się Dominik. – O czym?
- Ja… Nie wiem, jak to powiedzieć. Ja… wiem, że nie masz żadnego obowiązku mi pomagać ani wierzyć na słowo, ale obiecuję, że...
- Sean, o co chodzi?
Nastolatek przełknął ciężko ślinę.
- Po-potrzeb-buję pieniędzy… Ch-chciałem… pożyczyć. Od ciebie – wyjąkał, odwracając wzrok.
Dominik zmarszczył brwi.
- Pieniądze? Ile?
To było najgorsze, co miał do powiedzenia. Poczuł się okropnie.
Cztery tysiące… To były całe cztery tysiące, niby jak miał prosić o taką kwotę? Nawet jeśli dla Dominika było to nic, dla niego samego bardzo wiele. I było to też dziesięć dni sprzedawania mu się w łóżku. Musiał zapłacić już teraz, jeśli nie chciał stracić mieszkania. Wziął głęboki oddech i wyszeptał.
- Cztery tysiące…
Brunet uniósł brwi, kiedy usłyszał kwotę.
- Całe cztery tysiące? Mogę wiedzieć, po co ci takie pieniędzy?
Sean wiedział, że nie może kłamać. W razie gdyby Dominik go sprawdził, nie wiedziałby, co powiedzieć.
- Mam problem z mieszkaniem – zaczął, wiercąc się na łóżku. – Właściciel mnie oszukał. Zalegałem z czynszem, ale kiedy dostałem od ciebie pieniądze, wszystko mu zapłaciłem. Powiedział, że za trzy miesiące zwłoki ma prawo naliczyć mi odsetki, a potem stwierdził, że nie zapłaciłem mu tej podstawowej kwoty i jeśli chcę się z nim kłócić, mogę iść z tym do sądu. Teraz razem z odsetkami naliczył mi cztery tysiące do zapłaty. Jeśli szybko tego nie spłacę, do końca tego tygodnia muszę opuścić mieszkanie.
- Ile wynosi twój czynsz?
- Czterysta euro plus woda, prąd i tak dalej.
- Cztery miesiące to zaledwie tysiąc sześćset, jakim cudem wyliczył ci aż cztery?
- Nie wiem. Nie mam żadnych dowodów, że już mu zapłaciłem i wątpię, żeby ktoś mi w ogóle uwierzył. Nie mam do kogo się zwrócić o pomoc…
Brunet wpatrywał się w nastolatka z nieprzeniknioną miną. Sean czuł się coraz gorzej.
- Pomożesz mi? – spytał cicho.
- Właściwie to sprawa, którą chciałem z tobą przedyskutować, rozwiązuje twój problem z czynszem. – Dominik uśmiechnął się do niego ciepło i pogłaskał delikatnie po policzku. – Lubię cię, Sean. Znam cię tylko miesiąc, a mimo to masz w sobie coś, co bardzo sobie cenię. Za kilka dni kończę pracę nad projektem, który przyjechałem nadzorować i wracam do domu, do Nowego Yorku. Ja… chciałbym, żebyś pojechał ze mną.
Rudzielec nie wiedział, co powiedzieć. Wpatrywał się w Dominika z prawdziwym zdumieniem. Czy każdej dziwce po miesiącu pracy proponuje się wspólne mieszkanie? Bo to było wspólne mieszkanie, prawda?
- Chyba nie rozumiem – wykrztusił Sean.
- Chciałbym, żebyś ze mną zamieszkał.
Chłopak nie wiedział, co na to odpowiedzieć. Sądził, że mógłby się przyzwyczaić do wspólnego mieszkania z tym mężczyzną. Nie mógł jeszcze powiedzieć, że seks analny mu się podoba, ale już przywykł do tego dziwnego uczucia podczas penetracji i ostatnie kilka razy nawet mu się podobało. Nie było to może podejście osoby heteroseksualnej, ale też nie homoseksualnej. Po prostu doszedł do wniosku, że mógłby żyć w związku z facetem. Z Dominikiem, rzecz jasna. Sprawa jednak nie była taka prosto, bo znowu wracał do punktu wyjścia. Sprzedał swoje ciało za pieniądze, bo brakowało mu na jedzenie dla bliźniaków. Dominik nadal nie miał o nich pojęcia. Na pewno nie weźmie całej ich trojki.
- Nie mogę – wyszeptał.
- Dlaczego?! – Dominik podniósł głos. Wyglądał na zawiedzionego.
- Bardzo bym chciał, naprawdę. To byłoby jak spełnienie marzeń, ale nie mogę. Muszę tu zostać.
- Sean, do cholery! Dlaczego?
Chłopak zapłakał, zsuwając się z łóżka.
- Nie mogę, nie mogę, nie mogę… Naprawdę. Chcę, ale nie mogę.
- Dlaczego? Podaj mi chociaż jeden powód.
- Mam całe dwa – mruknął.
Ominął mężczyznę szerokim łukiem i podszedł do stolika. Złapał za długopis i napisał na kartce swój dokładny adres.
- Przyjdź w to miejsce dzisiaj wieczorem, dobrze? Wtedy ci pokażę, dlaczego nie mogę z tobą wyjechać.
- Sean…
- Pójdę już. Proszę, przemyśl moją prośbę. To bardzo ważne.
- Sean…
- Do zobaczenia.
Chłopak wyszedł z apartamentu i pognał do domu. Nadal był głodny. Bliźniacy ostatnio zaczęli dostrzegać, że nie wszystko jest tak dobrze, jak ich zapewnia. Zaczęli zadawać pytania. Zresztą, musieliby być ślepi, żeby nie zobaczyć zmian, które już zaszły w starszym bracie. Nie było chwili, w której Sean nie liczyłby pieniędzy, chcąc się upewnić, że na pewno starczy im na wszystkie opłaty. Mógł, oczywiście, szukać sobie kolejnych klientów, ale nie chciał jeszcze bardziej się pogrążać. Dobrze wiedział, że nikt nie zapłaci mu tak dobrze jak Dominik, a nie miał zamiaru się nikomu oddawać za grosze. Nie chciał w ogóle tego robić, ale musiał, żeby zaspokoić podstawowe potrzeby młodszych braci. Dopóki z nimi było wszystko w porządku, ani myślał posuwać się dalej.
Dylan i David niepokoili się o niego od dnia, w którym po prostu zemdlał w kuchni z wycieńczenia. Nie spał po nocach, nie jadł, często płakał i był wykończony psychicznie. Gdy odzyskał przytomność po kilku minutach, bliźniacy siedzieli obok niego cali zaryczani i prosili, żeby wstał, bo to nie jest śmieszne i ich nie bawią takie żarty. Po raz pierwszy to oni tak po prostu go przytulili. Kazali mu potem leżeć cały dzień w łóżku i nawet próbowali mu przeczytać bajkę na dobranoc, ale po dwóch akapitach składania każdego wyrazu po literce dali sobie spokój.
Gdy wszedł do domu, zastał braci przed telewizorem. Oglądali jakieś kreskówki i zaśmiewali się z nich, wymieniając uwagi. Sean napił się wody. Było już dosyć późno, ale jeszcze za wcześnie, żeby kłaść chłopców do łóżka. Miał nadzieję, że kiedy Dominik już zrozumie, dlaczego nie może z nim jechać, pożyczy mu pieniądze. Nie okłamał go, nigdy nie twierdził, że mieszka sam, tylko że bez rodziców, a to była różnica. Nie ukrywał obecności Dylana i Davida celowo. Po prostu nie chciał niczyjej litości.
Przez kilka następnych godzin siedział jak na szpilkach. Nie był pewien, czy Dominik w ogóle skorzysta z propozycji, czy może od razu da sobie spokój. Kiedy przyszedł wieczór, wykąpał chłopców i położył ich do łóżka.
- Co nam dzisiaj przeczytasz? – spytał David, przytulając do siebie brązowego misia.
- Jeszcze nie wiem, zaraz coś wybiorę – powiedział Sean z uśmiechem, grzebiąc na półce zastawionej różnymi książkami z bajkami. Bliźniacy upodobali sobie część baśni braci Grimm i Sean często sięgał właśnie po nie. Kiedy usiadł już na łóżku i miał zacząć czytać, usłyszał pukanie do drzwi. Serce zabiło mu szybciej.
- Kto to? – zdziwił się Dylan.
- Poczekajcie, zaraz przyjdę. Nie ruszać się, bo pójdziecie spać bez bajki, jasne?
Kiedy chłopcy kiwnęli potakująco głowami, Sean wstał i poszedł otworzyć. Nogi miał jak z waty, ale wiedział, że musi to jakiś przeżyć. Wziął głęboki oddech i otworzył.
Dominik miał zaciętą minę. Chyba był gotowy walczyć o to, żeby Sean z nim pojechał. Chłopak bez słowa wpuścił go do środka. Było mu wstyd, że mieszka w takim miejscu, a w domu jest bałagan, ale nie miał głowy, żeby to sprzątnąć.
- Więc? Powiesz mi wreszcie, o co chodzi?
Zanim rudzielec zdążył odpowiedzieć, w progu kuchni stanął David, trąc oczy.
- Sean, pospiesz się. Chcemy spać, a ty nie przeczytałeś nam jeszcze bajki.
Chłopak westchnął. Kątem oka zobaczył zdumioną minę Dominika.
- Chodź – mruknął do niego. Podszedł do brata i wziął go na ręce. – Mówiłem, że macie na mnie czekać.
- Dylan już prawie zasnął. Jeśli nie przeczytasz nam bajki, zanim zaśniemy, będziemy mieć koszmary, dobrze o tym wiesz.
Sean uśmiechnął się lekko.
- Wiem, przepraszam. Wskakuj pod kołdrę.
David odwzajemnił uśmiech i posłusznie położył się obok brata.
- Dylan, nie śpij, gamoniu. Sean będzie nam czytał.
Drugi czterolatek otworzył oczy i spojrzał na starszego brata nieprzytomnie.
- Mhm…
Dominik nie przyszedł. Sean nie słyszał trzaskania drzwiami, więc pewnie nadal był w mieszkaniu. Zaczął czytać bajkę i niemal od razu obaj chłopcy usnęli. Sean nie rozumiał, jak oglądanie kreskówek może być takie męczące. Nakrył dzieci kołdrą, odłożył książkę i wrócił do kuchni.
Przez chwilę stali w ciszy. Dominik nie patrzył na niego.
- To o to ci chodziło? – zapytał brunet. – To twoje rodzeństwo?
- Tak, dwaj młodsi bracia. Dylan i David.
- Ile mają lat?
- Za trzy miesiące skończą pięć.
Dominik kiwnął głową.
- Mógłbyś mi teraz wszystko wyjaśnić? Nie bardzo rozumiem, jak znalazłeś się w takiej sytuacji.
Sean westchnął, a potem zaczął opowiadać. O śmierci ojca przed dwoma laty i tym, jak nędznie zaczęli żyć. O dniu przed jego osiemnastymi urodzinami, kiedy wrócił ze szkoły i matka oznajmiła mu, że się wyprowadza i zostawia mu Dylana i Davida. O tym, że zostawiła mu kupę długów i konieczności porzucenia szkoły. O braku zatrudnienia i niemożliwości znalezienia pracy, a w momencie krytycznym – zdecydowanie się na sprzedanie własnego ciała. W tym momencie po jego policzkach już ciekły łzy.
- Nigdy wcześniej tego nie robiłem – wyznał cicho, starając się ukryć łzy poprzez odwrócenie głowy od Dominika. – Nawet nie jestem gejem. Kiedy wtedy przyszedłem pod hotel, na prezerwatywy i ten głupi żel wydałem ostatnie pieniądze. Nikt nie chciał nam pomóc, a ja nie wiedziałem, co robić. Bałem się, że jeśli tak dalej pójdzie, zainteresuje się nami opieka albo inne instytucje i zabiorą bliźniaków do domu dziecka. Bałem się kraść, bo jeśli ktoś by mnie złapał, nie miałbym szans na zatrzymanie ich przy sobie. Próbowałem znaleźć pracę, ale nikt nie chciał mnie zatrudnić, bo nie mam wykształcenia ani żadnych innych kwalifikacji. Nawet gdybym wykonywał jakąś pracę fizyczną, ktoś musiałby się nimi zająć, a opiekunki wołają po około osiemset euro za miesiąc. To prawie cala wypłata, starczałoby jeszcze na czynsz, ale na nic więcej. Nie miałem też z czego spłacić długów matki… Nie miałem wyjścia…
Dominik podszedł do niego i zaczął pocierać uspokajająco jego ramiona.  Był wstrząśnięty historią, którą usłyszał. Następną część znał, ale jeszcze dalszej już nie.
- … i wtedy on powiedział, że może mi przedłużyć termin spłaty o jakiś tydzień, jeśli… Jeśli ja… Ja… Boże, tak mi wstyd!
- Cii, spokojnie. Sean, spokojnie. – Brunet przytulił go mocno i zaczął głaskać po plecach, szepcząc do ucha słowa pociechy.
- Kazał mi… zrobić sobie loda. Tego dnia zostawiłeś mi wiadomość, że wyjeżdżasz. Chciałem cię prosić o pożyczenie pieniędzy, ale ciebie już nie było, a ja nie mogłem pozwolić, żeby tak po prostu nas wyrzucił. J-ja zrobiłem to. O-on chciał, żebym uprawiał z nim seks, ale uciekłem i potem go unikałem. Za resztkę pieniędzy, które mi zostały, starałem się jakoś wyżywić bliźniaków i ukryć przed nimi prawdę, ale to dzieci i widzą, że coś jest nie tak. Nie mogę z tobą wyjechać, bo… nie jestem sam. Mam jeszcze ich. Nie zostawię ich. To moja rodzina. Jedyna, jaką mam.
- Cii, nie płacz. Wszystko będzie dobrze. Czy jest coś jeszcze, co powinienem wiedzieć?
Sean pokiwał przecząco głową. Wyrzucenie tego wszystkiego z siebie nie było łatwe, ale kiedy już to zrobił, poczuł ogromną ulgę. Dominik już wszystko wie i nie będzie miał wyrzutów sumienia, że coś przed nim zataił.
- Nic nie musisz płacić temu facetowi.
- Wyrzuci nas.
Dominik prychnął.
- Nie zdąży. Zanim tu przyjdzie z takim zamiarem, wy już dawno będziecie ze mną w Nowym Yorku.
Sean zamarł i spojrzał na bruneta z niedowierzaniem.
- Jeśli tylko powiesz, że dasz mi szansę spróbować jakoś cię przekonać do związku z facetem… - westchnął ciężko. – Zdaję sobie sprawę, że to dla ciebie trudne, ale nie będziesz miał mi za złe, jeśli mimo wszystko będę próbował, co?
- Nie musisz czuć się zobowiązany po tym, co usłyszałeś. Doceniam to, naprawdę, ale…
- Sean, zamknij się. Zaproponowałem ci to wcześniej, bo mi się spodobałeś. Nie wykpiłeś tego, jak wyglądam, zaakceptowałeś mnie tak po prostu. Polubiłem cię i chcę, żebyś ze mną zamieszkał. Mylisz się, jeśli myślisz, że twoi bracia będą mi przeszkadzać. Wiesz, zawsze chciałem mieć dzieci, ale przez swoją orientację mogłem tylko pomarzyć. Dwa brzdące w tak młodym wieku będą idealnym materiałem do rozpieszczenia. Jeśli są tak urocze jak ty, na pewno się polubimy. Musisz się tylko zgodzić zaryzykować.
- Naprawdę chcesz nas zabrać?
Dominik uśmiechnął się ciepło i skinął głową.
- W porządku, ale mam jeden warunek.
- Jaki?
- Jeśli…. Jeśli coś się wydarzy, obojętnie, czy mnie wyrzucisz, czy coś mi się przydarzy… Zaopiekujesz się dziećmi. Nie wyjadę, jeśli nie będę miał pewności, że powierzam je w dobre ręce.
- Możemy to spisać gdzieś i oddać do adwokata, jeśli tak bardzo chcesz.
- Jeszcze nie obiecałeś.
- Uparciuch. Obiecuję, że zaopiekuję się twoimi braćmi choćby się paliło i waliło.
Sean skinął głową z aprobatą i przytulił się do Dominika, znowu zaczynając płakać.
- Co znowu?
- Nic… Tym razem to ze szczęścia.
Dominik został u nich na noc. Położyli się w pokoju Seana na wąskim narożniku. Nastolatek zasnął niemal od razu, wreszcie mogąc po prostu spać i nie śnić żadnych koszmarów.  Dominik natomiast długo nie spał, tuląc do siebie młode ciało i kodując sobie w głowie rzeczy, które musi załatwić… Trzy dodatkowe bilety w pierwszej klasie, kupić jakieś torby, żeby spakować całą trójkę, i koniecznie wybrać jakiś telefon dla Seana. I jeszcze może…
Zasnął, zanim dokończył myśl.

***

- Dylan, ostrożnie! David, stamtąd nie wolno skakać! David!
Całą czwórką siedzieli w krytym basenie w willi Dominika. Sam właściciel przycupnął przy brzegu i z uwagą obserwował zmagania Seana z młodszymi braćmi. Jedno, czego brunet był pewien, to że jedna osoba nijak nie jest w stanie upilnować tak rozbrykanych bliźniaków. Chłopcy dawali im w kość jak mało kto, ale Dominik jeszcze nigdy w życiu tak bardzo nie czuł, że żyje. Dylan podpłynął do niego i dotknął blizny na torsie.
- Na pewno nie dostałeś kijem do baseballu? – spytał, mając nadzieję, że Dominik jednak zmieni zdanie. Mężczyzna zachichotał dziko, przygarniając do siebie chłopca, kiedy zaczął się lekko podtapiać. W życiu by nie pomyślał, że kiedy dzieci zobaczą jego blizny, wrzasną z entuzjazmu i będą próbowały mu wmówić, że nie są one wynikiem oparzenia, ale zmierzenia się w pojedynkę z napalonymi kibolami uzbrojonymi w kije do baseballu. Gdy Dominik je zapewnił, że na oczy nie widział takich ludzi, bliźniacy automatycznie stracili zainteresowanie dla jego dawnych obrażeń i wrócili do składania klocków,  które zabrali ze swojego starego domu.
- Nie, naprawdę. Tylko się poparzyłem.
Dylan westchnął i odpłynął do Seana, który właśnie pomagał Davidowi wspiąć się po drabince i wyjść z basenu.
- Jeszcze ich nie wywaliłeś?
Dominik podskoczył i spojrzał zaskoczony w tył, gdzie dostrzegł swojego przyjaciela ze studiów. Mężczyzna patrzył krzywo na Seana i Davida, który zamiast iść się napić, jak obiecał, skakał właśnie do wody z okrzykiem bojowym.
- Nie mam zamiaru ich wyrzucać, Jeff. Powtarzam ci to już dobre pół roku.
- Nie rozumiem, po co ci to? Przecież to tylko głupie bachory!
- Nie przeszkadzają im moje blizny i lubię ich. Lubię Seana.
- Mi też nie przeszkadzają twoje blizny. Ze mną byłoby ci lepiej.
- Jeff! – Dominik spojrzał na przyjaciela z politowaniem. – Masz żonę i trójkę dzieci.
- No, to co? Zabawić się już nie można?
- Nie pociągasz mnie, Jeff. Wybacz, ale preferuję osoby typu Sean.
- To zwykła dziwka, nic więcej.
- Co to znaczny „dziwka”? – Ni stąd, ni zowąd obok mężczyzn pojawił się Dylan. Patrzył na Jeffa wyczekująco, marszcząc jasne brwi i zadarty nosek.
- Cholera, Jeff, opanuj się! – warknął Dominik.
- Nawet w telewizji nie używają takich słów.
- Domi, nie mów słowa na „ch”. To brzydko – upomniał go David. – Jak będziesz tak mówił, Sean da ci szlaban na kablówkę.
Jeff spojrzał na dzieci zdumiony, a Dominik po raz kolejny tego dnia wybuchnął śmiechem.
- Przepraszam, David. To się więcej nie powtórzy.
- Tamto słowo na „d” jest chyba aż tak straszne, że nawet w telewizji go nie używają – stwierdził Dylan.
- Tak myślisz? – zastanowił się David. – Możliwe. Musimy to później sprawdzić.
- Hm… - David złapał Dominika za szyję i szepnął mu coś na ucho. Dominik po raz kolejny wybuchnął śmiechem i kiwnął do chłopca głową. David złapał bliźniaka za rękę i pociągnął do drabinki. Sean stał na brzegu i pił jakiś sok z jednej ze szklanek. Ładnie się zaokrąglił, od kiedy zaczął normalnie jeść i wrócił do swojej wagi.
- Chciałeś coś konkretnego?
- Nie, przyszedłem cię tylko odwiedzić i sprawdzić, czy jeszcze nie zwariowałeś. Ja…
Jeff nie dokończył, bo bliźniacy pchnęli go i cała trójka wleciała do basenu. Sean otworzył szeroko oczy i jęknął ze zgrozą, na co Dominik po raz kolejny wybuchnął śmiechem.
- Szlaban na kablówkę, Jeff! – krzyknął Dylan, krztusząc się wodą. Dominik automatycznie złapał chłopców za ręce i przyciągnął bliżej, żeby w razie potrzeby mogli się na nim oprzeć.
Jeff wypluł wodę i spojrzał na dzieci i Dominika ze złością.
- Wiesz, gdzie jest przebieralnia – mruknął brunet. Jeff spojrzał na niego z rządzą mordu i zniknął bez słowa w sąsiednim pomieszczeniu. Sean dopadł młodszych braci w mgnieniu oka.
- Szlaban! Na płatki czekoladowe – jęk bliźniaków – bajki i playstation!
- Co? Sean!
- Jedno słówko i coś jeszcze znajdę.
Chłopcy naburmuszyli się, ale nie wyglądali na skruszonych. Sean westchnął i przeszedł się brzegiem, a potem wskoczył do wody tuż obok Dominika. Brunet automatycznie objął go w pasie i przyciągnął do pocałunku. Od kiedy bliźniacy ich nakryli i trochę się z nich pośmiali, nie reagowali na takie rzeczy. Było to dla nich coś naturalnego i… obrzydliwego, jak dla dzieci w ich wieku. Sean odwzajemnił czuły pocałunek, z radością przyjmując język Dominika do swoich ust.
Pół roku… Wiele dni, tygodni, a nawet miesięcy niepewności, po których Sean wreszcie zrozumiał, że nie ma czego się bać. To, co było, minęło. Zostawił za sobą stare życie i zaczął nowe u boku czułego, troskliwego faceta. Miał wszystko, czego tylko zapragnął, Dominik nie żałował im niczego. Urządził bliźniakom pokój (chcieli mieć wspólny), kupił nowe rzeczy i zabawki. Sean  nadrobił w domu zaległości i poszedł do szkoły. Na początku Dominik zostawił go w spokoju, a po jakimś czasie zaczął nawiązywać z Seanem bliższe kontakty, aż w końcu chłopak zgodził się spróbować z nim być  i od czterech miesięcy byli parą. Nawet seks zaczął mu sprawiać przyjemność, Dominik traktował go zupełnie inaczej niż wcześniej, gdy robił to za pieniądze. Teraz był dla niego czuły, cierpliwy i pomógł mu przystosować się do nowej sytuacji. Problemy, które jeszcze nie tak dawno spędzały mu sen z powiek, teraz wydawały się śmiesznie i nieważne.
Mieli siebie nawzajem. Stworzyli rodzinę i niczego więcej do szczęścia nie potrzebowali.
Okowy, na szczęście, okazały się zbyt słabe. 
 

KONIEC
 

20.Rodzinny dom


Podobało mu się chyba wszystko. Szli jakąś uliczką, mijając sporą ilość osób. Wiele sklepów było nadal pootwieranych. Tom oglądał wszystko z prawdziwą ciekawością.
- I jak? Podoba ci się? – spytał Bill, zaciągając się papierosem.
Dredziarz kiwnął głową, uśmiechając się lekko. Było dosyć chłodno, więc obaj ubrali się naprawdę ciepło.
- Nie zobaczymy nic typowego dla Paryża, jest już za późno – rzekł Czarny.
- Nie szkodzi. Samo to miasto jest niesamowite.
- Tak myślisz? Nigdy jakoś nie miałem ochoty go zwiedzać.
- Ja chętnie bym zobaczył kilka rzeczy. Po raz pierwszy jestem poza granicą Niemiec. Tu jest super!
- Skoro tak mówisz.
Zapadła cisza. Bill niezbyt lubił Paryż, jeśli miał być szczery. Było to ładne miasto, ale nigdy nie przyjechałby w takie miejsce na wakacje. Ot, było to miejsce dla ludzi, którzy jadą na wakacje, bo chcą coś zwiedzić i mieć jakieś pamiątki. Kiedy on myślał o wakacjach, widział siebie na plaży, w jakimś basenie albo morzu gdzieś w tropikach, z fajką w wargach i okularach przeciwsłonecznych na nosie. Tak najchętniej spędzałby wakacje. Zakodował sobie w głowie, żeby porozmawiać o tym z Gordonem.
- Wow, ale super! – wykrzyknął Tom, nachylając się nad jakąś wystawą. Bill spojrzał na wystawę sklepu muzycznego i zobaczył czarną gitarę elektryczną.
- Genialna! – westchnął Dredziarz z rozmarzeniem. – Gdybym miał taką gitarę, nigdy, powtarzam, nigdy w życiu nie pozwoliłbym jej, żeby się marnowała. Z taką gitarą mógłbym podbić cały świat! Paryż byłby niczym, a z twoim głosem i pomocą Geo i Gusa bylibyśmy po prostu nie do zatrzymania. Tylko musiałbym mieć tę cholerną gitarę!
Bill patrzył na bliźniaka, nie wiedząc, co o nim myśleć. Skoro chciał tę gitarę, to niech po prostu sobie ją kupi. Pieniądze, które przelał mu na konto Gordon starczyłyby na co najmniej dziesięć takich gitar! Wyciągnął telefon z kieszeni i pospiesznie otworzył notatnik.
- Co to za gitara? – zapytał.
- Gibson Les Paul. Z serii Custom. Moje największe marzenie.
Bill pospiesznie zapisał sobie tę nazwę z telefonie, a potem, kiedy Tom odszedł z kwaśną miną, dyskretnie zrobił zdjęcie. Tom dostanie tę przeklętą gitarę, nawet jeśli będzie ją musiał sprowadzić dla niego z Paryża. Spojrzał jeszcze na cenę i westchnął, zerkając na bliźniaka. Nic dziwnego, że Tom czuł, iż ten instrument jest poza jego zasięgiem. Gitara kosztowała przeszło cztery tysiące euro!
Biedny Tommy.
- Idziesz?
Czarny schował telefon i pobiegł za bratem. Tom odpalił sobie papierosa i zaciągnął się dymem.
Błądzili po sklepach około dwóch godzin. Bill zobaczył wiele rzeczy, na widok których po prostu świeciły mu się oczy, jak to określił Tom. Tej nocy Czarny zakodował sobie w głowie kolejną rzecz – koniecznie musi przyjechać na zakupy do Paryża! Fakt, ceny były kosmiczne, ale to nieważne! Za sesję, na którą tu przyjechali i kilka wcześniejszych, mniejszych, przelano mu na konto równiutko sto tysięcy! Akurat, żeby trochę wydać, prawda?
- Zróbmy sobie zdjęcie! – zawołał Tom i pociągnął go do jakiejś dobrze oświetlonej fontanny. – Co prawda nie będzie to na tle wieży Eiffla, ale co tam. Paryż to Paryż.
Dredziarz wyciągnął swój telefon i ustawił odpowiednio aparat. Przygarnął do siebie Billa i wyciągnął rękę.
- Uśmiechnij się – poprosił Tom.
- Pff… Ej! Hahaha!
Tom uśmiechnął się szeroko i szybko zrobił zdjęcie, dopóki Bill zwijał się ze śmiechu, próbując odepchnąć jego rękę ze swojego boku. Ha! Dobrze było wiedzieć, że Czarny ma łaskotki.
Dredziarz spojrzał na zdjęcie i pokiwał głową z zadowoleniem.
- Jak wyszedłem? Ej, pokaż.
- Spadaj, nie chciałeś się uśmiechać, to nie. Wyślę to zdjęcie Elli, czekaj chwilę.
- Może chodźmy gdzieś usiąść? – zaproponował Bill. – Trochę bolą mnie nogi.
Tom kiwnął głową na znak zgody, grzebiąc w telefonie. Wysłał do swojej byłej opiekunki zdjęcie i napisał pod spodem „Jestem w Paryżu! Fajnie, co?;)”.
Znaleźli po drodze duży plac zabaw, a w pobliżu nadal był czynny jakiś bar, gdzie kupili sobie frytki i colę do picia. Usiedli potem na huśtawkach i westchnęli jak jeden mąż.
- Jestem wykończony – mruknął Bill.
- No, ja trochę też – odparł Tom, maczając frytkę w ketchupie i wkładając ją do buzi. – Ale podoba mi się tutaj. Jak myślisz, co teraz robi Simone?
Bill uśmiechnął się wrednie.
- Hm, myślę, że jest bardzo zajęta. To był genialny pomysł.

… Bill szykował się do wyjścia, podczas gdy Tom stał z założonymi rękami i patrzył dziwnie na łóżko.
- Jestem gotowy – mruknął Czarny, podchodząc do brata. – Mógłbym wiedzieć, DACZEGO tak dziwnie się gapisz na to łóżko?
Tom zmarszczył brwi.
- Chyba mam pewien pomysł.
- To znaczy?
- No, przecież nie zostawimy jej łóżek, żeby miała gdzie spać, prawda? Skoro nam chciała utrudnić życie, my trochę utrudnimy je jej. W końcu wychodzimy i nie wiadomo, ile nam to zajmie. Źle będzie ci się spacerować, jeśli będziesz wiedział, że spokojnie sobie tutaj śpi.
- No, racja. To… co robimy?
Tom zachichotał.
- Chyba mam pomysł.
Wyciągnęli z łóżek materace i wypruli z nich część sprężyn tak, że wystawały poza obicie. Zabrali deski, na których te materace się trzymały i schowali je w łazience, a same pozostałości odwrócili do góry nogami i przykryli pościelą tak, że wyglądały prawie normalnie. Polali jeszcze materace i poduszki wodą, a kołdrę tylko trochę skropili, żeby nabrała odpowiedniej wilgoci. Przy dobrych wiatrach Simone padnie na łóżko i… spadnie na podłogę…

- Mam nadzieję, że będzie się suce bajecznie spało – mruknął Czarny, jedząc swoje frytki.
- No, ja też. Co za wstrętna matka! Zamiast nam pomagać, to ona jeszcze bardziej chce nam zaszkodzić. Masakra jakaś i… - Tom umilkł, czując, że wibruje jego telefon. Wyciągnął go z kieszeni i zmarszczył brwi. – Ella dzwoni… Dam na głośnomówiący. Halo? Cześć, Ella.
- Cześć, Tom. Mam do ciebie dwa pytania. Po pierwsze – ile razy mam ci powtarzać, że o tak PÓŹNYCH godzinach nie powinno się nikogo wkurzać dzwonieniem ani pisaniem wiadomości? I po drugie – co ty, do cholery, robisz w PARYŻU?!
Tom zaśmiał się.
- Rety, Ella, znowu się czepiasz! Daj już sobie spokój, przecież wiem, że i tak o tej godzinie jeszcze krążysz po korytarzach. A co do twojego drugiego pytania… Mówiłem ci, że Bill jest modelem. Wkręcił mnie do jakiejś tam sesji i przylecieliśmy do Paryża, żeby zrobili nam kilka fotek. To strasznie męczące, wiesz? Ale fajnie było! Jak dostaniemy zdjęcia, wyślę ci, dobra?
- Jesteś w Paryżu tylko z bratem?
- Nie, Simone też z nami przyleciała.
- Aha. Jest teraz w wami? Gdzie wy w ogóle jesteście?
- Nie wiem, gdzieś na dworze. Simone jest gdzieś w hotelu albo gdzieś indziej, nie mam pojęcia.
- SAMI SZLAJACIE SIĘ PO PARYŻU?! ROZUMU NIE MACIE?!
Bill aż się wzdrygnął, słysząc ten wściekły wrzask. Tom zachichotał.
- Wyluzuj, Ella. Bill zna dobrze angielski i kojarzy te tereny. Mamy wszystko pod kontrolą.
- Szczerze wątpię!
Tom zrobił głupią minę i spytał ponuro.
- Chcesz powiedzieć, że nie cieszysz się z tego, że jestem w Paryżu, tak?
Kobieta po drugiej stronie umilkła.
- Nie, to nie tak, Tom… - zaczęła niepewnie. – Po prostu się o ciebie martwię i…
- Przecież ci powiedziałem, że nie ma czym! Dobrze się tutaj bawimy, zawsze zepsujesz mi całą frajdę. Rety, Ella! Ogarnij się wreszcie! Nadal ścigasz dzieciaki, jeśli nocami zakradają się do szafek w kuchni?
- Z ciebie jakoś nie udało mi się tego wyplenić – mruknęła. – Przepraszam, po prostu martwię się o ciebie. Kiedy byłeś pod moją opieką, wiecznie ładowałeś się w kłopoty.
- Och, od razu kłopoty. Tu jest spoko, Ella. Paryż zapiera dech w piersiach, mówię ci.
- Och? Więc już nie chcesz wracać do domu dziecka?
Zapadła cisza. Tom spojrzał niepewnie na Billa i zagryzł dolną wargę. Bill patrzył mu prosto w oczy, a jego twarz była nieprzenikniona. Tom przełknął ślinę.
- To nie tak, że nie chcę – zaczął. – Bo chciałbym. Bardzo. Nadal twierdzę, że tutaj jest po prostu do kitu, ale… Zaprzyjaźniłem się z Billem i… Jeśli miałbym gdzieś wracać, to z nim. Musisz go kiedyś poznać, Ella! Jak nie pyszczy, jest naprawdę spoko!
Bill prychnął.
- Tak? To świetnie, że się dogadujecie.
- Bill, powiedz Elli cześć.
- Dobry wieczór – powiedział Czarny z westchnieniem.
- O, jaki uprzejmy. I WYCHOWANY, nie to, co pewien chłopak, którego znam…
- Oj, przestań, Ella! Nie jesteś aż taka stara, żebym musiał ci mówić na pani. Bill, nie bądź świnia i zachowuj się tak jak zwykle, bo wyjdzie na to, że kłamałem.
- Jedz te frytki i nie marudź.
Dredziarz westchnął.
- No, w każdym bądź razie, na razie dobrze się bawię. Jestem w zespole, Bill od jakiegoś czasu zgodził się śpiewać i naprawdę dobrze brzmimy. Jak uda nam się ugrać coś konkretnego, wyślę ci jakiś nasz kawałek, dobra?
- Może jednak trzeba było wziąć gitarę?
- Nie, jest ok. Mamy na czym grać. Gdybym nie był pewien, że Alan nie będzie z niej korzystał, nie zostawiłbym mu jej. Jakoś zdobędę inną. A… jak Mat?
- Dobrze – powiedziała z westchnieniem. – Przeniósł się do twojego pokoju i złapał z Danem dobry kontakt.
- Czemu się przeniósł?
- Pojawiły się dwie nowe osoby. Rodzeństwo, dwóch braci. Ich rodzice zostali zamordowani i nikt z rodziny nie chciał się nimi zaopiekować. Słodkie maleństwa, bardzo grzeczne i dobrze wychowane. Przeżywają ciężkie chwile i postanowiliśmy zrobić wszystko, żeby trzymały się razem. Mat zgodził się opuścić pokój, żeby maluchy mogły zamieszkać razem.
- Jej, to straszne. Ile mają lat?
- Jeden siedem, a drugi niecałe pięć.
- Straszne. Kiedyś do was wpadnę, tylko jeszcze nie wiem jak to zrobię. Ale na pewno przyjadę, obiecuję! Opiekuj się tymi maluchami, wiem, że będą mieli z tobą lepiej niż z kimkolwiek innym. U mnie na razie wszystko też dobrze i nie ma się czym martwić i…
- Pogadamy innym razem, ja idę spać. Bliźniaczki znowu pół nocy szlajały się po korytarzach, padam ze zmęczenia. Uważajcie na siebie, dobrze?
- Jasne!
- Do zobaczenia! Dobranoc, Tom. Dobranoc, Bill.
- Dobranoc – odparli razem, przy czym twarz Czarnego wyrażała zdziwienie.
Tom westchnął i schował telefon.
- Dziwna ta twoja opiekunka – skomentował Bill.
- Ella jest naprawdę fajna. Szkoda tylko, że dopiero kiedy urosłem na tyle, żeby docenić jej wspaniale rozwiniętą klatkę z cyckami, wyrosłem już z przytulania. Raz się jej spytałem, czy da mi pomacać. Zrobiła się cała czerwona i wytargała mnie za dredy, a potem kazała myć naczynia po całym obiedzie. Obraziłem się na nią na cały dzień, dopiero kiedy wieczorem przyniosła dużą czekoladę, tylko dla mnie, łaskawie jej wybaczyłem – opowiedział, parskając śmiechem. Czarny również zachichotał, kiedy wyobraził sobie całą sytuację. – Muszę przyznać, że byłem udanym dzieciakiem.
- W to nie wątpię.
Umilkli na chwilę. Kiedy zjedli, Tom wstał i wyrzucił wszystkie opakowania do pobliskiego kosza.
- Pobujać cię trochę? – spytał, stając za Billem.
- Jeśli chcesz.
Chłopak złapał za łańcuchy huśtawki i pociągnął do siebie, a potem mocno pchnął. Następnym razem chwycił bliźniaka za biodra i kilkoma ruchami porządnie go rozbujał.
- Rety, za kilka miesięcy skończymy osiemnaście lat – powiedział Dredziarz. – Planujesz coś?
- Powiedzmy.
- Nie lubię twojego „powiedzmy”, nic mi właściwie nie mówi.
- Ok, dobra. Chcę się wyprowadzić.
- Wyprowadzić? Serio? Dlaczego?
- Dlaczego? – Bill prychnął. – Przecież w tym domu nie da się wytrzymać. To jakiś stale powtarzający się koszmar. Niby powinno być dobrze, bo nikomu niczego nie brakuje, ale ja nie chcę mieszkać z tą suką, a kiedy mam patrzyć na tego chuja, Danielsa, zupełnie mi się odechciewa wszystkiego.
- Przesadzasz.
- Nie mówiłbyś tak, gdybyś znał o nich całą prawdę! – powiedział Bill z goryczą.
- Więc powiedz mi. Przecież wiesz, że możesz mi ufać.
- Nie będę rozgrzebywał starych ran. I nie mam też zamiaru martwić się tobą, Tom, zwłaszcza wtedy, kiedy ładnie cię proszę, żebyś trzymał się od sukinsyna daleko, a ty sam się do niego pchasz.
- Andy jest dla mnie miły – bronił się Tom. – Nie zrobił mi nic złego.
- Jeszcze – Bill położył szczególny nacisk na to słowo. – Kurwa, Tom, dlaczego mi po prostu nie uwierzysz, że nie warto ryzykować? Po co ci to wszystko? Po co się narażasz? Naprawdę tak bardzo chcesz, żeby ktoś zrobił ci krzywdę?
- Przecież nie odważy się zrobić mi czegoś w domu Gordona, nawet jeśli faktycznie masz rację. Mógłbyś mi jednak do końca wyjaśnić, dlaczego tak bardzo go nie lubisz. Co ON ci ZROBIŁ, że jesteś na niego taki cięty?
Bill uśmiechnął się smutno.
- Coś, czego nie życzyłbym nawet najgorszemu wrogowi.
- Nawet Simone?
Bill pokręcił głową.
- Ona nie jest  moim wrogiem, Tom. To ktoś, kogo trzeba trzymać na dystans, żeby nie mógł cię wykorzystać. Zobacz, Gordon jest na jej każde zawołanie, ty na początku też dałeś się nabrać. Ja za dobrze ją znam. A co do Danielsa… Już raz wsiadłeś mu do samochodu, mógł zawieść cię wszędzie. Może ci coś podać, uśpić cię i wywieść, przecież w tym domu praktycznie każdy żyje sam dla siebie. A ty się jeszcze narażasz.
- Obiecałem, że będę uważał i zamierzam dotrzymać tej obietnicy, ale nie mogę go zlewać, kiedy do mnie gada czy coś. Zrozum, nic mi nie zrobił, nie mam powodu, żeby tak po prostu kazać mu spadać.
- Kurwa, Tom! Ile razy mam ci powtarzać?! ON JEST NIEBEZPIECZNY! Naprawdę chcesz się o tym przekonać na własnej skórze?
Tom westchnął, odgarniając włosy na plecy.
- Wszystko byłoby prostsze, gdybyś mi powiedział, DLACZEGO tak uważasz. Obiecasz, że kiedyś mi powiesz, co ci się przytrafiło?
- Obiecuję – powiedział niechętnie Bill. – Wracajmy już. Jestem zmęczony.
- Ja też – odparł Tom. Ściągnął bliźniaka w locie z huśtawki i w ciszy poszli do hotelu.
Kiedy przeszli obok recepcji, Dredziarz nagle się zatrzymał.
- Co? – zdziwił się Bill.
- Skasowaliśmy dwa łóżka, gdzie będziemy spać?
Czarny podrapał się po głowie.
- Hm, nie wiem.
- Może się zapytaj, czy nie mają czegoś wolnego?
- Nie mają, hotel jest zabity do ostatniego miejsca. Słyszałem jak o tym gadał ten kretyn z recepcji.
- Wanna odpada.
Bill zastanowił się chwilę.
- Poczekaj.
Podszedł do recepcjonisty i zadał mu kilka pytań. Gdy odszedł, wyglądał na zadowolonego z siebie.
- Już wiem, gdzie będziemy spać. Chodź.
Przeszli przez cały korytarz, a potem niespodziewanie Bill otworzył jakieś drzwi i ściągnął go po schodach w dół. Przeszli przez wąski korytarzyk i nagle znaleźli się w jakimś pomieszczeniu.
- Zapal światło, nic nie widzę.
- Skąd mam wiedzieć, gdzie jest włącznik, co?
- Och, poświeć telefonem, Einsteinie!
- Bill, no! Może tak bez sarkazmu!
Czarny prychnął i oparł się o ścianę. Usłyszał ciche „pstryk” i po chwili pomieszczenie było już oświetlona dwoma jarzeniówkami.
Była to pralnia. Pod jedną ścianą ustawiono wiele pralek, a po drugiej stały dwa przeogromne kosze – jeden był wypełniony ręcznikami, a drugi pościelą.
- Co o tym myślisz? – zapytał Bill.
- Chcesz tu spać?
- Masz lepszy pomysł?
- Wywalą nas jak znajdą.
- JEŚLI znajdą. Nie marudź i właź.
- Zgaszę jeszcze światło.
Bill wgramolił się do środka i ułożył wygodnie, a po chwili dołączył do niego Tom. Ułożyli się wygodnie, powiedzieli sobie „dobranoc” i zasnęli.
Byli wykończeni.