czwartek, 28 marca 2013

5.Granice

Dopisuję to na górze, bo kompletnie o tym zapomniałam. Moją inspiracją faktyczni był Harry Potter, a zwłaszcza fanficki do niego. Czytałam kilka naprawdę dobrych snarry i tak mi jakoś do łba wpadło:).
Cześć:). Choć późno, przybywam do Was z nowym odcinkiem.
Jeśli chodzi o pomysł z dodawaniem jednej notki w ciągu tygodnia i przeplataniu ze sobą opowiadań, nie sądzę, żeby to się sprawdziło akurat u mnie. Jedynym opowiadaniem, które kuleje, jest TWT. Pozostałe dwa są chociaż częściowo napisane i potrzebują jedynie drobnych poprawek, więc dodawanie ich nie jest aż takim wielkim problemem. Możecie być jednak pewni, że jeśli nagle ziemia się pode mną nie zarwie albo coś w tym stylu, to opowiadanie zostanie zakończone. To tylko kwestia czasu.
A teraz kolejny odcinek Granic. Osobiście naprawdę lubię to opowiadanie, więc mam nadzieję, że Wam również będzie się podobać.
Pozdrawiam i zapraszam na rozdział.

***



Sebastian
Stałem przed szpitalnymi drzwiami jak ostatni idiota, nie wiedząc, co właściwie powinienem zrobić po wejściu do środka. Żadne słowa nie mogły oddać tego jak fatalnie i nie na miejscu się czułem.
Jak powiedzieć dziecku, że jego rodzice nie żyją? Co więcej, jak mu powiedzieć, że nie może iść na pogrzeb, bo ma zapalenie płuc i lekarze za żadne skarby świata nie wypuszczą go ze szpitala? Niespodziewanie jego stan pogorszył się w nocy i nijak nie udało się go ustrzec przed chorobą. „Przyjaciel rodziny” zajął się pogrzebem, który miał być następnego dnia, a ja miałem uświadomić swojemu uczniowi, dlaczego nikt go jeszcze nie odwiedził. Oczywiście, poza mną i dyrektorem nikt nie wiedział, że Robin jest w szpitalu. Rozmawiałem z lekarzem na temat młodego Linna i okazało się, że doktor chce mu przydzielić psychologa, ewentualnie zaprzyjaźnionego psychiatrę, który mógłby przepisać mu jakieś leki leczące schorzenia o podłożu psychicznym. Niemal roześmiałem się draniowi w twarz. Robin może i chciał zrobić sobie krzywdę, ale na pewno nie był wariatem. To była kolejna kwestia, którą musiałem z nim poruszyć.
Wziąłem głęboki oddech, nacisnąłem klamkę i wszedłem do środka. Chłopak leżał na łóżku na wznak, a na podkulonych nogach trzymał książkę do angielskiego. Przeglądał ją bez większego zainteresowania.
Gdy wszedłem, spojrzał na mnie ze zdziwieniem. Momentalnie spochmurniał.
- Hej. Musimy porozmawiać – powiedziałem.
- O czym? – spytał zachrypniętym głosem. Chrząknął z irytacją, ale na niewiele mu się to zdało. – Nie mamy o czym rozmawiać, proszę pana.
- Mylisz się – odparłem. Usiadłem obok niego na łóżku i spojrzałem w jego ciemne oczy. Z jego twarzy niewiele można było odczytać.
- Jest kilka kwestii, niekoniecznie związanych ze szkołą, które muszę z tobą poruszyć. Wolisz zacząć od złych wieści czy…
- Od dobrych.
- Nie ma dobrych. Są tylko złe i TRAGICZNE.
- Uhm… W takim razie od tych złych.
- W porządku. Rozmawiałem z lekarzem, chce cię umówić na spotkania z psychologiem albo poprosić znajomego psychiatrę, żeby przepisał ci jakieś leki.
- Sądzą, że zwariowałem? – spytał ze zdziwieniem.
- Nie mam pojęcia, co oni sądzą, w każdym bądź razie jestem zdziwiony, że tak wykształceni ludzie mogą gadać takie głupoty. Decyzja raczej należy do ciebie. Nie sądzę, żebyś naprawdę tego potrzebował, o ile zrozumiałeś, jak złe było to, co zrobiłeś i obiecasz, że to się więcej nie powtórzy.
- A te tragiczne wieści?
Miałem wrażenie, że on czeka na coś konkretnego, zupełnie jakby czuł, że coś jest nie tak. Jego zaszklone oczy wpatrywały się we mnie, czekając, aż wykrztuszę z siebie to, co miałem zamiar mu przekazać.
- Ja-a… Twoi rodzice. Oni… Oni… Oni… nie… ż… yją.
- Co? – zmarszczył brwi.
- Twoi rodzice – wydukałem. – Oni nie żyją.
Chłopak wpatrywał się we mnie z niedowierzaniem. Wyglądał, jakby zastanawiał się, czy nie robię sobie z niego jaj. Cholera, chciałbym! Chciałbym, żeby to były tylko i wyłącznie wygłupy, a nie szczera prawda.
- Jak to nie żyją? – spytał zszokowany. – Oni po prostu wyjechali na jeden dzień, mieli wrócić dzisiaj rano czy jakoś tak. Nie mógł się pan dodzwonić do nich, bo ich nie ma.
- Dzwoniłem do twojej mamy na komórkę, Robin. Rozmawiałem z lekarzem. Twoi rodzice padli ofiarą wypadku drogowego. Twój ojciec zginął na miejscu, a twoja matka w szpitalu. Nie mieli szans…
- A-ale… - głos chłopaka załamał się podejrzanie. Linn odwrócił głowę do ściany tak, że nie mogłem zobaczyć jego twarzy. – Pan żartuje, prawda? Przecież… przecież to nie może być prawda!
- Przykro mi… Naprawdę. Jest jeszcze coś… Ty… masz zapalenie płuc. Nie możesz iść na pogrzeb, lekarz ci tego surowo zabronił.
- CO?!


Robin
Wrzuciłem do torby wszystkie swoje rzeczy, a potem kaszląc, poszedłem do recepcji. Wręcz zmusiłem personel, żeby pozwolił mi wypisać się ze szpitala na własne żądanie. Nie mieli wyjścia, musieli mnie wypuścić. Chciałem iść na ten przeklęty pogrzeb choćby nie wiem co.
Nie uroniłem ani jednej łzy. Chciałem płakać za rodzicami, ale jakoś nie byłem w stanie. Ojciec nigdy nie traktował mnie tak, jak powinien, a matka często była po prostu chłodna w stosunku do mnie. Wiedziałem, że się martwi i mnie kocha, ale zazwyczaj nie potrafiła mi tego okazać. Nie do końca też dotarło do mnie, co się stało. Czy to możliwe, że prawdopodobnie w tym samym czasie, w którym ja próbowałem się utopić, moi rodzice mieli wypadek? Nie mogłem w to uwierzyć!
Podejrzewałem, że pogrzeb zorganizował najlepszy kolega taty, ale właściwie nie chciałem w to wnikać. Gdybym musiał się tym zająć, zwyczajnie bym zwariował. Ze szpitala poszedłem prosto do domu, a tam ubrałem się w garnitur i pobiegłem na pogrzeb. Czułem się okropnie – kaszlałem tak, że bolała mnie cała klatka piersiowa, we wszystkich kieszeniach miałem chusteczki i tabletki na ból głowy. Miałem czerwony nos i byłem zachrypnięty, a ból gardła sprawiał, że nie mogłem nic przełknąć. Byłem niemal pewny, że gorączkuję, ale chciałem chociaż w taki sposób pożegnać się z rodzicami. Wynagrodzić im jakoś to, że nie kochałem ich wystarczająco mocno, żeby ich opłakiwać.
Nie wiedziałem, jak będzie wyglądać moje życie, na szczęście zbliżała się przerwa świąteczna, więc miałem czas na poukładanie sobie pewnych rzeczy.
Gdy dotarłem do kościoła, niemal od razu zauważyłem chemika i większość osób z klasy. Był Phil i Lucy i wyraźnie wypatrywali mnie pośród innych żałobników. Stanąłem z tyłu, mocniej otulając się płaszczem i ukrywając przed każdym, komu moja obecność w kościele mogła się nie podobać. Ceremonia była smętna i tylko podpieranie filaru uratowało mnie przed totalnym zasłabnięciem. W procesji na cmentarz zauważyli mnie znajomi, ale pokiwałem tylko przecząco głową i szybko przecisnąłem się pomiędzy innymi ludźmi, żeby nie mogli mnie znaleźć. Nie wiem czemu, ale po prostu nie chciałem z nimi rozmawiać. Na szczęście mój fatalny stan spowodowany chorobą sprawił, że wyglądałem na załamanego i nie musiałem się przed nikim tłumaczyć.
- Co ty tutaj robisz?! – chemik stanął za mną, gdy już byliśmy na cmentarzu i złapał mocno za ramię, żebym nie mógł się wymknąć.
- A co mam robić? – spytałem cicho. – Jestem na pogrzebie rodziców.
- Powinieneś być w szpitalu.
- Wypisali mnie.
- W takim stanie?!
- W jakim stanie?! – wyszarpnąłem rękę z jego uścisku. – Nic mi nie jest, nie musi się pan o mnie martwić.
- Wcale się nie martwię! Po prostu to…
- Więc nie ma powodu do kłótni. Naprawdę chciałbym w spokoju pożegnać się z rodzicami. Nawet to chce mi pan odebrać?!
Chemik zacisnął dłoń na moim ramieniu tak mocno, że aż jęknąłem cicho z bólu.
- Obiecaj, że po wszystkim wrócisz do szpitala.
- Już mówiłem, wypisali mnie.
- Dostałeś receptę?
Nie mogę się wahać, pomyślałem.
- Tak, leży w domu. Po południu wykupię leki.
- W porządku. Tylko nie przesadzaj, pogoda jest straszna.
Chemik zrobił krok w tył. Przez całą uroczystość pogrzebową stał za mną. Czułem na sobie jego spojrzenie, ale nie reagowałem. Gdy zobaczyłem Phila, natychmiast odwróciłem się na pięcie i minąłem chemika, a potem szybkim krokiem oddaliłem się od innych ludzi. Wyszedłem z cmentarza i poszedłem do domu.
Pechem było to, że nie dostałem tej przeklętej recepty. Nie miałem też pojęcia, czy w domu znajdę jakąś gotówkę. Skończyłem osiemnaście lat, więc mogłem żyć na własny rachunek i nikt nie miał obowiązku się mną przejmować. Wiedziałem, że rodzina, która będzie chciała pieniądze, zapewne złoży mi jakieś propozycje, ale nie miałem głowy, żeby myśleć o tym właśnie w tej chwili. Marzyłem tylko o tym, żeby się położyć i po przyjściu do domu to właśnie zrobiłem.
Obudził mnie dzwonek do drzwi. Zmęczony wstałem i poszedłem na dół. Czułem się jeszcze gorzej niż wcześniej, a dolegliwości nie ustępowały nawet na chwilę. Nigdy nie lubiłem być chorym.
Zajrzałem przez judasza i zdziwiłem się, kiedy zobaczyłem mężczyznę ubranego w szary garnitur. Widywałem go nieraz z ojcem, ale nigdy nie został mi przedstawiony. Otworzyłem drzwi.
- Słucham?
- Robin Linn, prawda? – spytał, patrząc na mnie swoimi przenikliwymi, zielonymi oczami. – Jestem… Byłem prawnikiem twojego ojca. Nazywam się Flavio Borucci. Chciałbym, żebyś zapoznał się ze swoim stanem majątkowym. W zaistniałych okolicznościach muszę ci przekazać pewne informacje, które są bardzo ważne.
Zdziwiony, wpuściłem faceta do mieszkania. Marzyłem tylko o tym, żeby powiedział to, co chciał jak najszybciej i dał mi spokój. Niestety.
Nie miałem ostatnio szczęścia.
- Proszę przyjąć szczere wyrazy współczucia z powodu pańskiej straty. Domyślam się, że był to dla pana wielki szok i przykro mi, że muszę panu przekazać te złe wieści.
- Więcej złych wieści? – spytałem ze znużeniem.
- Niestety tak. Chciałbym zacząć od tego, że ostatnimi czasy firma pana ojca nie przynosiła zbyt wielkich dochodów, a w ostatnich miesiącach poniosła kilka znacznych strat, które doprowadziły do ruiny pańskiego majątku. Pana ojciec robił co mógł, niestety nie był w stanie odwrócić tego destrukcyjnego procesu. W akcie desperacji wziął pożyczkę w wysokości dwóch milionów i próbował ratować firmę, zastawiając dom pod hipotekę.
- Co? – spytałem z niedowierzaniem. – Ale spłacił to, prawda?
Mężczyzna pokręcił przecząco głową.
- Przykro mi, ale nie zdążył. Dlatego jestem tutaj tak szybko.
Pobladłem.
- Chce pan powiedzieć, że jestem zadłużony na dwa miliony?!
- Co?
Podskoczyłem, kiedy od strony drzwi usłyszałem zdumiony głos. Nie zdziwiłem się specjalnie, gdy zobaczyłem tam Sebastiana Boota. Ostatnio zdecydowanie mnie prześladował.
- Co pan tutaj robi? – spytałem.
- Chciałem porozmawiać i sprawdzić, że zastosowałeś się do moich zaleceń.
- Wszystko jest pod kontrolą – wywróciłem oczami, chociaż trochę niepewnie. Nawet coś takiego było bolesne.
- Co z tymi dwoma milionami? – zapytał chemik, wbijając ręce w kieszenie. Przebrał już czarny strój na mniej oficjalne dżinsy i ciepłą kurtkę.
- Mogę? – zawahał się Flavio.
- Pewnie – mruknąłem ironicznie. – Skoro musi pan.
- A więc… Ehchem… Nie jest pan zadłużony. Do sądu została skierowana sprawa o nabycie przez pana spadku po rodzicach. Ma pan dwa wyjścia. Pierwsze to przyjąć spadek, ale to jest równoznaczne z tym zadłużeniem i zatrzymać dom oraz ewentualne inne włości albo… Albo zrzec się praw majątkowym, co jest równoznaczne z oddaniem domu.
- Albo dwa miliony do spłaty, albo wyjazd z domu? Dobrze zrozumiałem?
- To są dwie opcje, które wchodzą w grę. Raczej nie sądzę, żeby ktoś chciał przejąć to zadłużenie, więc to jak najbardziej rozsądna decyzja. Oczywiście, to zależy od pana.
- Rozumiem.
- Proszę to przemyśleć i kiedy nadejdzie termin rozprawy zdecydować się, czy chce pan nabyć spadek czy się go zrzec.
- Rozumiem. Dziękuję, dowidzenia.
- Dowidzenia.
Flavio wyszedł, a ja miałem ochotę usnąć i już się nie obudzić.


Sebastian
Rozejrzałem się po klasie pełnej trzecioklasistów. Westchnąłem w duchu, znowu nie dostrzegając Robina. Już drugi tydzień nie pojawił się w szkole. Zarówno ja jak i inni nauczyciele byliśmy bardzo zaniepokojeni. Nikomu nie mówiłem o tym, co usłyszałem, kiedy do niego poszedłem. Szkoda tylko, że nie udało mi się wtedy pogadać z dzieciakiem. Szybko się mnie pozbył i to w bardzo zgrabny sposób.
Nie miałem pojęcia, co zamierza zrobić. Przyjęcie majątku z tym cholernym zadłużeniem byłoby kompletną głupotą, a dzieciak wcale nie jest głupi. Jeśli jednak zrzeknie się praw majątkowych, będzie musiał opuścić dom. Z tego co wiedziałem, nie ma żadnych aż tak bliskich krewnych, żeby chcieli się nim zająć. Poza tym, już skończył osiemnaście lat. Fakt, kilka dni temu, ale skończył, a to oznaczało, że musiał sobie radzić samodzielnie. Nigdy w życiu bym się nie spodziewał, że kiedykolwiek będę czuł do jakiegoś Linna litość. Litość i troskę. Czy było coś, co mógłbym zrobić? Czy mogłem mu jakoś pomóc się z tym uporać? Wiedziałem, że mnie nie lubi, w końcu zamieniłem jego życie w piekło, ale może przyjąłby moją pomoc, gdybym tylko mógł mu jakąś ofiarować?
- Wyciągamy karteczki! – powiedziałem głośno i wyraźnie. Wszyscy popatrzyli na mnie ze zdziwieniem.
- Ale dzisiaj jest czwartek, a my od jutra nie chodzimy do szkoły! – jęknął Brown, poprawiając swoje długie włosy.
- To mój prezent na święta, które zresztą nie zwalniają was z uczenia się. Kto nie wyciągnie szybko kartki, dostanie lufę już teraz.
Uczniowie z niechęcią zaczęli szperać w plecakach. Gdy już wszyscy mieli kartki, podyktowałem im dwa banalne pytanie i jedno ze sprawdzianu, który dałem do napisania Robinowi. On to zrobił, więc czemu oni nie mieliby?
Ktoś zapukał do klasy i po chwili zobaczyłem w drzwiach jedną ze sprzątaczek.
- Panie Boot, pan dyrektor prosi pana do siebie. To pilne – powiedziała.
- W porządku. Wychodzę, a wy piszcie dalej. Ostrzegam, że jeśli wszyscy będą mieli to samo, każdy dostanie szmatę. Zrozumiano?
Pokiwali energicznie głowami, ale ja i tak wiedziałem, że będą ściągać. Mało mnie to jednak obchodziło. Gdzieś tam w środku wiedziałem, że i tak nie zrobią ostatniego zadania, więc żadne z nich nie dostanie więcej punktów niż sześć na dziewięć, a to tylko marna trója. Żadna strata.
Zszedłem do gabinetu dyrektora. Gdy wszedłem do środka i zobaczyłem, że naprzeciwko staruszka siedzi Robin Linn, moje serce zabiło mocno. Dlaczego on tutaj przyszedł, a nie ma go na lekcji?
- Jesteś, Seba. Usiądź, musimy porozmawiać.
Nakapował?, zastanawiałem się.
- Mam teraz lekcję, piszą kartkówkę.
Dyrektor pokręcił głową.
- Och, Seba. Przestałbyś już męczyć te dzieciaki. Usiądź. Pan Linn przyszedł wypisać się ze szkoły, a ty jesteś jego wychowawcą, więc…
- Jak to „wypisać”? – zmarszczyłem brwi. – Przenosisz się do innej?
Robin nie patrzył na mnie. Wciąż był chory, mimo że zachorował już prawie dwa tygodnie temu. Zacisnął zęby.
- Nie – odparł. – Idę do pracy.
Zamarłem.
- Chciałbym porozmawiać z chłopakiem w cztery oczy. Wybaczy pan na chwilkę.
Złapałem czarnowłosego za nadgarstek i niemal siłą zwlokłem z krzesła. Posłusznie poszedł za mną, chociaż cały czas starał się wyrwać nadgarstek z mojego uścisku.
- Nie zmienię zdania – powiedział, kiedy tylko stanęliśmy na korytarzu.
- Oszalałeś? Chcesz iść do pracy? Zostały ci tylko cztery miesiące szkoły.
- I dom, w którym mogę mieszkać co najwyżej jeszcze dwa tygodnie! Potem ląduję na bruku bez żadnych środków do życia! Wybrałem mniejsze zło.
- Bez wykształcenia daleko nie zajdziesz.
- Nie mam szans na zdobycie wykształcenia, a już na pewno nie w najbliższym czasie! Po średniej są studia, na które mnie zwyczajnie nie stać! Zdecydowałem i nie pozwolę, żeby pan się wtrącał.
- Robin… to nie jest dobry wybór.
- Nie mam innego! – chłopak zatrząsł się. Wcisnął drżące ręce do kieszeni kurtki, a ja dopiero teraz się zorientowałem, jak bardzo źle wygląda. Był wykończony psychicznie i fizycznie.
Zagryzłem dolną wargę. Nagle pomyślałem o moim mieszkaniu w bloku. Nie było jakieś specjalnie duże, ale zbyt obszerne na jedną osobę. No, i miałem jedno pomieszczenie wolne. Na koncie odłożyłem dość ładną sumkę w razie jakichś kłopotów zdrowotnych. To tylko cztery miesiące, potem chłopak na całe wakacje pójdzie do pracy, a potem… potem na studia… I…
- Masz.
- Niby jakie?
Pokręciłem głową.
- Powiedz mi prawdę. Chcesz się uczyć?
- Tak.
- Chcesz iść na studia i zdobyć wykształcenie?
- Tak…
- W takim razie wprowadzisz się do mnie.
Oczy Robina otworzyły się szeroko ze zdumienia. Najwyraźniej nie mógł w to uwierzyć.
Cóż, ja też.

piątek, 22 marca 2013

~.22.~



Prezenty.
Tylko o tym myślał, wstając z łóżka. Przetarł zaspane oczy i odgarnął czarne kosmyki z twarzy. Ziewnął przeciągle i spojrzał na zegarek. Dochodziła jedenasta. Tom na pewno jeszcze śpi.
Czarny westchnął i zwlekł się z łóżka. Wygrzebał z szafki jakieś ciuchy i wpakował się do łazienki. Długo stał pod strumieniem ciepłej wody, mrucząc cicho z zadowolenia. Dla takich chwil jak ta naprawdę warto żyć.
Zastanawiał się nad tym, co powinien komu kupić. Nad prezentem dla bliźniaka nie musiał długo myśleć. Tom był ukierunkowany w jedną stronę, więc wybór był prosty. Gorzej było z matką, a najgorzej z Aleksem. Co można kupić temu facetowi? Sweter? Nie znają go na tyle, żeby odgadnąć jego upodobania czy marzenia. Poza tym, skoro był szefem matki, na pewno miał mnóstwo pieniędzy. Cholera! To nie będzie proste. Doszedł jednak do wniosku, że co dwie głowy to nie jedna. Tom pewnie coś wymyśli. Pewnie będą się składać na prezenty, taką przynajmniej miał nadzieję.
Wyszedł spod prysznica, ubrał się i zszedł na dół. W kuchni siedział Aleks nad parującym kubkiem kawy i trzymał w ręce gazetę.
- Dzień dobry, ee... Jak mam się do pana zwracać? - spytał trochę speszony. Mógł przecież wcześniej o to zapytać.
Mężczyzna spojrzał na niego rozbawiony.
- Twój brat nie ma takich problemów - zaśmiał się. - Mów mi po imieniu.
- Ok. W takim razie cześć, Aleks.
- Cześć.
Czarny podszedł do szafki i wyciągnął z niej szklankę. Nastawił w czajniku wodę i podszedł do lodówki. Otworzył ją i lustrował wzrokiem całą zawartość. Jeszcze nigdy nie odczuwał takiego szczęścia na widok kilku plasterków sałaty, sera i kawałka pomidora. Z westchnieniem zgarnął to wszystko i zabrał się do robienia kanapek.
- Mama jeszcze śpi? - spytał.
- Tak, nie chciałem jej budzić. Pewnie i tak będzie dzisiaj cały dzień przygotowywać jutrzejszą kolację.
- A Tom? Kręcił się tu?
- Nie widziałem go. Słuchaj, Bill... Czy macie coś przeciwko temu, żebym spędził z wami te święta? W sumie to w ogóle się nie znamy, no i po waszym wypadku pewnie chcielibyście pobyć tylko razem z matką.
Czarny spojrzał na niego zdziwiony.
- Nie, my... - zaczął, ale przerwał mu głos bliźniaka dochodzący z wejścia do kuchni.
- Nawet nie próbuj się wymigać od dawania prezentów. To niegrzeczne.
Aleks zaśmiał się.
- Tom po prostu chciał ci powiedzieć, że z chęcią spędzimy te święta razem z tobą – sprostował Bill. - On wcale nie jest taki chętny do przyjmowania prezentów, jak utrzymuje.
- Nie wypominaj mi tego - jęknął Tom, siadając przy stole.
- Nie miałem tego na myśli, przecież wiesz. Chcesz kanapki? Mogę ci zrobić.
- Jasne, dzięki.
Bill szybko uwinął się z przygotowaniem śniadania. Już po chwili siedzieli przy stole, napełniając puste żołądki.
- Tom, słyszałem, że wspaniale rysujesz. Pokażesz mi swoje prace? - odezwał się Aleks p dłuższej chwili ciszy.
Blondyn, który akurat pił herbatę, zakrztusił się i spojrzał zdziwiony na mężczyznę. Bill przestał jeść i chrząknął cicho.
- Coś nie tak? - spytał zaskoczony Aleks. Och, gdyby tylko wiedział!
Tom westchnął.
- Nie, tylko... - urwał na chwilę. - Z chęcią ci je pokażę. Teraz?
- Jeśli już skończyłeś...
Starszy bliźniak wzruszył ramionami i wstał od stołu. Wyszedł z kuchni i poszedł po swoje rysunki. Bill postanowił wyjaśnić reakcję bliźniaka.
- Poruszyłeś dość drażliwy temat. Widzisz, ojciec nie traktował nas równo, faworyzował mnie. Ja nienawidziłem go za to, że mnie kochał bardziej, a Tom za to, że jego mniej. Stary nigdy nie chciał oglądać jego rysunków, gdy Tom do niego z jakimś podchodził, warczał do niego, żeby dał mu spokój i nawet nie patrzył. To miło, że ktoś się tym zainteresował. W sumie to sam mam ochotę zobaczyć, co namalował. Od dwóch lat nie przeglądałem jego prac - powiedział.
- Nadal utrzymujesz, że byliście skłóceni?
- Z chęcią bym ci wszystko opowiedział, ale dopóki nie uzyskam zgody Toma, nie ma mowy.
- Dlaczego on tak uparcie twierdzi, że byśmy wam nie uwierzyli?
Czarny zagryzł dolną wargę.
- To, co się stało... Eh, to jest nieprawdopodobne, wręcz niemożliwe w realnym świecie. Obaj dobrze to wiemy, ale... nie jestem w stanie tego wytłumaczyć. Pewnie masz nas za dwóch psycholi.
- Nie jest aż tak źle.
Bill zaśmiał się. Do kuchni wszedł Tom, niosąc porządny stos rysunków. Położył je przed Aleksem.
- To tylko jeden mały stosik. Sądzę, że po tylu będziesz miał dość. Reszta leży na górze.
- Kiedy ty masz czas na to wszystko? - spytał mężczyzna.
- On się nie uczy, więc na nic tak naprawdę nie brakuje mu czasu - burknął Czarny.
- Nie czepiaj się.
Aleks zaczął przeglądać rysunki starszego Cogera. Jego wzrok wyrażał zdumienie. Bill również przyglądał się wszystkiemu z ciekawością.
- Hej, to ja! Kiedy to namalowałeś? - spytał chłopak.
Trzymał w ręce swoją podobiznę. Cały rysunek był zrobiony ołówkiem. Choć wszystko było na swoim miejscu i usta były wygięte w imitacji uśmiechu, oczy były smutne. Czy tak widział go brat? Zdrowego i pozornie normalnego, a jednak ogromnie zasmuconego?
- Jak dostałem od ciebie prezent i... No, wiesz… Widziałem twoją minę i... Cóż, postanowiłem ją uwiecznić.
- Jest śliczny - stwierdził Bill.
Tom tylko wzruszył ramionami.
- Możesz go sobie wziąć, jeśli chcesz.
- Naprawdę? - ucieszył się Czarny.
Blondyn zaśmiał się i kiwnął głową.
- Dzięki!
- Nie spodziewałem się, że rysujesz aż tak dobrze - stwierdził Aleks.
- Wolę robić graffiti, ale spray jest drogi i nie zawsze mam na niego kasę.
- Podobny rysunek chyba gdzieś widziałem - mężczyzna zmarszczył brwi.
- Pewnie tak. Zrobiłem takie graffiti na jednym z budynków, widać je świetnie z głównej drogi.
- Kot Tommy? - Bill wybuchnął śmiechem.
- Nie śmiej się, to jeden z moich ulubionych - blondyn szturchnął brata.
- Mieli to zamalować, ale graffiti spodobało się mieszkańcom tamtego bloku i zdecydowali się je zostawić. Jest wspaniałe!
- Dzięki!
Przeglądali rysunki i szkice Toma i obaj byli pod wrażeniem jego umiejętności. Chociaż Bill wiedział, że bliźniak jest bardzo utalentowany, również był zaskoczony jego pracami. Przeważnie były to pierwowzory graffiti, jakie chciał gdzieś zrobić, ale nie zawsze. Czasami były to zwykłe rysunki, jak na przykład jego portret. Prace były przejrzyste i czytelne oraz posiadały bardzo głębokie przesłanie. Kto by przypuszczał, że ktoś z takim charakterem jak Tom jest w stanie stworzyć coś z tak wzruszającym podtekstem, jak szkic matki trzymającej w ramionach płaczące dziecko? Postacie miały tak dobrze uchwycony wyraz twarzy, że obraz od razu chwytał za serce. Aleks przeglądał rysunki, nie mogąc wyjść z podziwu. Nie spodziewał się czegoś aż tak dobrego, zwłaszcza po kimś takim jak Tom. To był szok.
Na przeglądaniu prac przyłapała ich Ania, wchodząc do kuchni. Widząc trzy pochylone męskie głowy, zdziwiła się. Zawzięcie o czymś dyskutowali.
- Dzień dobry - powiedziała.
- Cześć, mamo! - powiedzieli razem bliźniacy, Aleks się tylko uśmiechnął.
- Co robicie? - spytała kobieta, podchodząc do stołu.
- Oglądamy rysunki Toma - rzekł Bill.
- Są wspaniałe, nie sądziłem, że twój syn jest taki utalentowany - powiedział Aleks.
- Szkoda, że posiada również inne talenty, o wiele mniej przydatne - rzuciła Ania, patrząc na starszego syna.
- Daj spokój, dobra? - odezwał się blondyn.
- Bill, trzeciego stycznia masz pierwszą wizytę u psychologa. Przyjedzie do nas do domu. Tom, z tobą też chce porozmawiać, więc nie rób sobie żadnych planów na ten dzień.
- Co?! Mamo! - jęknął Czarny.
- Ani słowa! - warknęła kobieta.
- Nie chcę się spotykać z żadnym psychologiem, nie rozumiesz? Czuję się świetnie!
- Nie wierzę ci! Wtedy też wyglądałeś, jakbyś się tak czuł.
- Ale wtedy byłem skłócony z Tomem, a teraz się dogadujemy! Dlaczego nie możesz pojąć, że już wszystko jest w porządku?!
- W realnym świecie nic nie naprawia się od tak. Spotkasz się z panią psycholog. Koniec tematu.
- W realnym świecie nie powinniśmy znaleźć się w...
Tom w ostatniej chwili rzucił się na Billa przez stół. Czarny zachwiał się na krześle, po czym obaj runęli do tyłu z wielkim hukiem. Ania i Aleks patrzyli na nich zaszokowani.
- Nic takiego. On bredzi, nie słuchajcie go - powiedział Tom, zatykając bratu usta dłonią.
Bill wierzgał nogami w powietrzu, próbując coś powiedzieć, ale blondyn nie pozwolił mu na to. W końcu Czarny aż poczerwieniał ze złości i spojrzał na bliźniaka z mordem w oczach. To, co zrobił, wcale nie było przyjemne.
Gdy wreszcie udało mu się pozbyć ręki brata, wrzasnął na całe gardło.
- Zupełnie ci odbiło?! Chcesz mnie zabić?! Powinni cię zamknąć w psychiatryku, postrzeleńcu jeden! To nie jest jakiś cholerny film akcji! Omal nie połamałeś mi kręgosłupa!
- Zamknij się! - zirytował się Tom. - Jak dalej będziesz się tak zachowywał, załatwisz sobie spotkanie z psychiatrą, więc lepiej stul dziób.
- Mam to w dupie! Do cholery, złaź ze mnie! Jesteś postrzelony!
- Co ja mówiłem na temat...
- Złaź, do cholery! Ważysz tonę!
Tom westchnął i zszedł z bliźniaka. Matka i Aleks milczeli, nie bardzo wiedząc, jak się odnieść do kłótni braci. Bill przez chwilę męczył się na podłodze. Wstał, postawił krzesło i spojrzał morderczo na brata.
- Wariat! - warknął do niego.
Ze złością chwycił za rysunek, który od niego dostał i wybiegł z kuchni.
- Dupek! - usłyszał jeszcze komentarz blondyna.
Trzasnął drzwiami od swojego pokoju i padł na łóżko. Cholerny Tom! Nie musiał się tak na niego od razu rzucać, wystarczyło grzecznie powiedzieć, żeby nic nie mówił na ten temat. Trochę się zapomniał.
Nie minęło nawet pięć minut, jak blondyn pojawił się w drzwiach. Otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, ale młodszy go uprzedził.
- Tak, jestem zły. Tak, nie chcę cię teraz oglądać i tak, chcę się z tobą złożyć na prezenty. Nie, nie wiem, co możemy kupić Aleksowi - warknął Bill, siedząc po turecku na łóżku z naburmuszoną miną i rękami splecionymi na piersi.
Tom zaśmiał się. Podszedł do bliźniaka i usiadł obok niego.
- Prawie zgadłeś. Ja wiem, co mu kupić. Wypytałem trochę mamę. Idziemy na zakupy?
- Ile masz kasy?
- Dwie stówy, a ty?
- Cztery.
- Spokojnie starczy. Młody, nie gniewaj się.
- Nie gniewam się.
- Właśnie widzę.
- Naprawdę. Ja... nie chcę spotykać się z żadnym głupim psychologiem.
- Spoko, jakoś to załatwimy tak, żebyśmy byli razem. Nie martw się.
- Nie martwię.
- Nie zabrzmiało to zbyt przekonująco. Jesteśmy bliźniakami Coger, nie? Nie ma takiej siły, która jest w stanie nam skopać dupę, kiedy jesteśmy razem. Pamiętaj o tym. Do nas się nie podskakuje. A teraz podnieś swoją szanowną i idziemy na miasto. Trzeba wreszcie zakupić prezenty.
Czarny uśmiechnął się. Nie trzeba go było długo przekonywać. Wstał z łóżka i wygrzebał z szafy swoją kurtkę. Tom również się ubrał i razem wyszli zrobić zakupy.
Do centrum podjechali autobusem podmiejskim, aby nie iść w takie zimno. Weszli do ogromnego centrum handlowego, które było przepełnione ludźmi. Wszyscy się gdzieś spieszyli, wszędzie było widać choinki i różne ozdoby. W tle puszczano świąteczne piosenki, niekoniecznie kolędy. Ze sklepów aż biła atmosfera zbliżających się świąt. Weszli w głąb, oglądając wystawy sklepów.
- Nienawidzę robić zakupów - westchnął Bill.
- Nie przesadzaj. Chodź, idziemy.
- Co kupimy Aleksowi?
- Mama mówi, że on uwielbia sklejać modele. Od jakiegoś czasu starał się jeden zdobyć, ale jakoś nigdzie nie mógł go dostać. Jest to model statku, kosztuje trzy stówy, ale myślę, że prezent będzie w sam raz. Mam kartkę z dokładną nazwą, na pewno bez problemu go tutaj dostaniemy. Nie mam tylko pojęcia, co możemy dać mamie. Sadzonki do ogródka? Bez przesady!
Czarny też nie miał żadnego pomysłu. Błądzili po sklepach przez bite cztery godziny i nic nie mogli znaleźć. Całe szczęście, że chociaż mieli prezent dla Aleksa. Żaden z nich nie sądził, żeby ten model był tyle wart, ale skoro ich przyszły ojczym uważa, że jest, to warto było go kupić.
Bliźniacy kluczyli po sklepach coraz bardziej zniechęceni. Obaj chcieli jeszcze potem się wymknąć z domu, żeby kupić prezent dla siebie nawzajem.
I nagle...
Po czterech godzinach nieustannego chodzenia i zniechęcania się, Bill zatrzymał się przed jedną z wystaw.
- Tom. A może to? - spytał Czarny.
Blondyn spojrzał na gablotę, w której było widać śliczny, złoty naszyjnik. Na łańcuszku zawieszone było serduszko z jaśniejszą literką.
- Niezłe. Ale jaką chcesz wziąć literkę? - spytał Tom.
- Nie wiem. Albo pierwsze litery naszych imion, albo Aleksa.
- Czyli Aleksa - powiedział z przekonaniem blondyn.
- Skąd ta pewność? - zapytał podejrzliwie Bill.
- Bo my mamy siebie nawzajem. Aleks jest dla mamy i powinna nosić literkę przypominającą mu o nim. Tak chyba będzie sprawiedliwiej. Poza tym, kiedyś zawsze możemy jej dokupić bransoletkę do kompletu i poprosić, żeby wygrawerowano tam nasze literki.
- Chyba masz rację.
- Ja zawsze mam rację.
- Wcale nie! Kosmici nie zbudowali piramid w Egipcie!
Blondyn tylko westchnął, złapał brata za rękaw i wciągnął do sklepu jubilerskiego. Szybko się tam uwinęli. Zapłacili aż trzysta złotych, pozbywając się reszty swoich oszczędności.
- Jesteśmy totalnymi bankrutami - stwierdził Bill.
- Właśnie dlatego nie lubię świąt. To jest...
- Patrzcie, kto to! - usłyszeli czyjś szyderczy śmiech.
Obaj zdziwieni spojrzeli na Kevina, który stał nieopodal w towarzystwie Marcela, Fabiana i Aleksa.
- Nie sądziłem, że zobaczę was razem. W sumie Paweł coś wspominał, że się pogodziliście, ale byłem przekonany, że po prostu się schlał i coś mu się pomieszało. Tak więc jednak mówił prawdę? - Kevin uniósł brwi.
Czarny mimowolnie zrobił krok w tył. Może i dookoła kręcili się ludzie, a obok niego stał Tom, ale nadal czuł strach przed tymi chłopakami. Gnębili go przez dwa lata, nie raz go bili i nigdy nie okazywali litości. Z przyjemnością bawili się jego kosztem, poniżając go na oczach wszystkich rówieśników. Na pewno tak łatwo nie odpuszczą.
- Nic wam do tego - rzucił Tom opryskliwie.
- Coś ty taki nerwowy, Coger? - zaśmiał się Fabian.
- Boisz się, że uszkodzimy twoją panienkę? - zawtórował mu Marcel.
- Zaraz ktoś ciebie uszkodzi - zagroził starszy Coger, zaciskając dłonie w pięści.
Chłopcy wybuchli śmiechem. Tom już chciał coś im odpowiedzieć, ale Bill złapał go za rękaw.
- Tom, proszę, odpuść! To nie jest tego warte! - powiedział błagalnie.
- Ale...
- Uwierz mi, akurat ja wiem najlepiej, jak zachowywać się w takich sytuacjach. Twoja złość będzie ich tylko nakręcać. Olej ich i chodź.
- Jeszcze nie skończyliśmy rozmawiać - rzekł Fabian z głupim uśmiechem.
- Boisz się, że sobie nie poradzisz? - zaśmiał się Aleks.
Blondyn się szarpnął, ale Czarny mocno go trzymał.
- Tom, proszę! Chodź! - poprosił.
Chłopak warknął pod nosem jakieś niecenzuralne słowo, po czym kiwnął tylko bliźniakowi głową i razem poszli w stronę wyjścia ze sklepu.
Bill miał złe przeczucia. Czuł, jakby czytał bratu w myślach, a brzmiały one mniej więcej tak: „Jeszcze pokażę tym dupkom, na co mnie stać”.
Nie wróżyło to niczego dobrego.


***
Jeśli chodzi o DCW i Czarny to raczej nie wstawię tego jak ebooków. Wiecie, nie jestem pewna, czy taka tematyka jest w ogóle zgodna z prawem, a pisanie tego o braciach Kaulitz to raczej pomówienie czy coś. Jak będę miała czas (a ostatnio słabo z tym), poprawię to i umieszczę gdzieś indziej. Nie wiem, chomik albo coś w tym guście. Postaram się to zrobić jak najszybciej, ale... Różnie to może być.
Pozdrawiam!