sobota, 31 sierpnia 2013

29.Granice



Sebastian
Kaleka.
Gdyby ktoś mnie tak nazwał, nawet nie mógłbym się na niego obrazić, a co dopiero pięściami udowodnić, że nią nie jestem.
Potłuczone i pęknięte żebra to jeden z najgorszych bólów, jakie mogą się człowiekowi przytrafić.  I jedne na bardziej upierdliwych.
Bardzo mało było rzeczy, które mogłem zrobić sam. Spać mogłem tylko na wznak i praktycznie nie mogłem wykonać najmniejszego ruchu bez potwornego ukłucia bólu, przez co poruszałem się po domu jak robot. Całe szczęście, że chociaż do łazienki mogłem chodzić bez asystenta, chociaż przy każdej kąpieli musiał mi pomagać Robin. Pomagał mi się rozbierać i umyć plecy oraz te niższe partie ciała, do których nie mogłem się schylić. Uczenie w tym stanie odpadało

poniedziałek, 26 sierpnia 2013

~14~



Tom był już mocno zmęczony szarpaniną z Kevinem, ale nie miał zamiaru się poddawać. Nie z takimi dawał sobie radę!
-Zabiję cię!- powiedział szatyn przygwożdżając go do podłogi i unosząc do góry zaciśniętą pięść.
-W ogóle nie umiesz się bawić!- wykrzyknął Tom parując cios i próbując się uwolnić.
-Bawię się doskonale!
-Jasne!
Blondyn jednym zwinnym ruchem powalił Kevina na podłogę i teraz to on miał przewagę. Już chciał go uderzyć, kiedy nagle ktoś zadzwonił do drzwi.
-Cholera, to pewnie ta dupa!- mruknął Zakrzewski przestając szarpać Toma za ubranie.
-Dupa?- zdziwił się Coger wstając z brata.

sobota, 24 sierpnia 2013

28.Granice



Robin
Patrzyłem jak zahipnotyzowany w pistolet wymierzony w moją głowę i nie byłem w stanie oderwać od niego wzroku. Siedziałem jak sparaliżowany, kiedy mężczyzna sprawnie zakuł Sebastianowi ręce w kajdanki i posadził go na krześle, a mnie szarpnął za ciuchy i powalił na podłogę. Sebastian szarpał się, warcząc, ale nie był w stanie się uwolnić. Nie protestował, kiedy go unieruchamiano, bo pistolet wciąż wymierzony był w moją głową. Obaj nie mieliśmy wątpliwości, że ten obłąkaniec nas pozabija, jeśli spróbujemy jakichś sztuczek, a przynajmniej ja nie miałem najmniejszych wątpliwości.
Takie rzeczy się nie zdarzają, myślałem gorączkowo, drżąc ze strachu. Takie rzeczy dzieją się tylko w filmach! Nie w realnym życiu.
Nie w moim życiu.
– To jak? – spytał mężczyzna, przekręcając lekko rękę z pistoletem.
Przełknąłem ciężko ślinę.
– J–ja naprawdę nie wiem.

sobota, 17 sierpnia 2013

27.Granice



Robin
Bałem się spotkania z Philem. Stałem pod klasą i miałem ochotę uciekać gdzie pieprz rośnie. Nie miałem pojęcia, jak się zachować w jego obecności. To niby on zaczął, ale i tak czułem się głupio.
Nie wiedziałem, czemu to zrobił. Nie byłem taki głupi, żeby myśleć, że nagle odkrył w sobie wielkie pokłady miłości do mnie. Zresztą, nie zerwał z Lucy, a to świadczyło tylko o jednym – nie traktował tego poważnie. W związku z tymi przemyśleniami zaczęło mi się nasuwać na myśl coś innego.
Czy ludzie zakochani nie mają klapek na oczach i nie zdają sobie sprawy z tego, że ich ukochany/a robią ich zwyczajnie w chuja? Czy ja naprawdę go kochałem, skoro myślałem wyraźnie mózgiem, a nie fiutem i dochodziłem do wniosku, że Phil zwyczajnie sobie ze mną pogrywa? Czy w chwili, kiedy zaczął mnie całować, nie powinienem jak dziwka rozłożyć przed nim nóg, a potem zwyczajnie dać się przelecieć?

czwartek, 15 sierpnia 2013

~13~



Żaden z chłopaków nie miał ochoty iść na wykłady ani ćwiczenia, ale nie chcieli też bez potrzeby opuszczać zajęć. Tom chyba najbardziej narzekał i wkurzało go, że nawet Kevin siedzi cicho przy śniadaniu. Chciał się z kimś pokłócić. Był nabuzowany i nie wiedział, co ma z tym zrobić. Te całe potwory zaczynały go poważnie wkurzać. I przerażać. Chyba nigdy nie zapomni widoku Billa ledwo wyciągniętego z basenu. Gdyby coś mu się stało… Nawet nie chciał o tym myśleć.
Zjadł płatki ignorując przy tym swoich braci, a potem wziął się za chleb z masłem orzechowym. Kevin już wiedział, że talerz płatków to dla niego za mało i przygotowywał mu dodatkowo kanapki. Blondyn był w lekkim szoku, bo  Zakrzewski bardzo szybko poznał ich wszystkie przyzwyczajenia wyłapując ich upodobania ze zwykłych, głupkowatych tekstów czy bezsensownych rozmów. Trzeba było mu oddać sprawiedliwość, bo zdecydowanie sprawdzał się w roli kuchcika. Śniadania, choć proste, były bardzo smaczne.

niedziela, 11 sierpnia 2013

26.Granice



Sebastian
Kac moralny to okropna rzecz, zwłaszcza że Robin już trzeci dzień nie chciał ze mną normalnie gadać i spał w małym pokoju. Dobrze pamiętam, co mu powiedziałem i czułem się z tego powodu strasznie. Miał rację, że się boczył. Chciałem jakoś go przeprosić, ale nie miałem nic na swoje usprawiedliwienie. Robin większość czasu spędzał poza domem, a mnie trafiał szlag. Najbardziej intrygowały mnie znikające parówki, ale nic nie mówiłem, żeby nie pogorszyć sytuacji. Już i tak było wystarczająco do dupy.
I głodowałem! To chyba było nawet gorsze niż brak seksu! Przyzwyczaiłem się do ciepłych, bardzo dobrych posiłków i byłem naprawdę zdruzgotany, że teraz już ich nie ma. Przybity tym, co powiedział mi Brown, głodujący, samotny… Chyba czas umierać.
W szkole miałem straszny humor. Starałem się nie wyżywać na bogu ducha winnych dzieciakach i nawet mi wychodziło. Dopiero na lekcji z klasą Robina wybuchłem, kiedy cztery osoby dostały z odpowiedzi po marnym zerze.
– Pięknie – rzuciłem, gdy ostatni delikwent siadał w do ławki z głupią miną. – Do końca roku szkolnego zostały niespełna dwa miesiące, a potem matura. Marnie to widzę, jeśli tak podchodzicie  do sprawy. Macie coś na swoje usprawiedliwienie?
Widziałem, że Brown ledwo powstrzymuje się od pyskowania. O dziwo, Robin wyglądał podobnie. Jeżeli pokłóci się ze mną na lekcji, spuszczę mu lanie.
– Kto uratuje honor klasy? Jeśli nie znajdzie się chętny, przepytam wszystkich bez wyjątku. Więc?
Kilka osób zaczęło poszturchiwać Linna, ale on nie wyglądał na chętnego.
– Linn nie napisze za was matury. Jacyś ochotnicy? Nie? No to pyt… – Robin podniósł niechętnie rękę. – Chyba żartujesz, Linn.
– Jestem ochotnikiem.
– Nie wyglądasz na specjalnie chętnego.
– Chcę spróbować.
– Nie, nie chcesz.
– CHCĘ.
Ból głowy pojawił się tak samo niespodziewanie, jak ręka Robina w górze. Brown patrzył na mnie triumfalnie. Odpuściłem i wziąłem Robina do tablicy. Rozwiązał wszystkie zadania bezbłędnie. Wstawiłem  mu ocenę, a na koniec lekcji rozdałem gówniarzom zadania składające się z ponad stu poleceń.
– Witamy na rozszerzonej chemii w klasie maturalnej – powiedziałem, zanim zdążyli wyjść.
Teraz to już na pewno nikt mnie nie lubi, pomyślałem.
Na jednej z ławek została kartka. Wziąłem ją do ręki i od razu rozpoznałem pismo Robina.
„Chuj jesteś”
Chciałbym czuć wściekłość albo złość. Z tymi uczuciami bez problemu potrafiłem sobie poradzić. Nic jednak nie umiałem zrobić z ogarniającym mnie smutkiem i przygnębieniem, który się podwoił, gdy Robin nie przyszedł na parking, żeby wrócić ze mną do domu.
Nawet nie dał mi znać, że go nie będzie.
Czułem się coraz gorzej z tym wszystkim.


Robin
Sytuacja w domu cholernie mi ciążyła, ale nie miałem zamiaru zbyt łatwo mu darować. Nawet mnie nie przeprosił, jedynie mnie obserwował. Rozmawialiśmy ze sobą tylko „służbowo”. Wkurzyłem się na maksa, że zwyczajnie nic do mnie nie mówi i przestałem mu gotować obiady. Nie powiedział nic na ten temat, tak samo jak nie skomentował, że śpię w małym pokoju. Chciałem jedynie, żeby mnie przeprosił. Był pijany, każdy dostaje świra jak jest pod wpływem. Widocznie coś go wkurzyło i chciał się wyładować na mnie. Ok, nie ma sprawy, ale jakieś „przepraszam” mi się chyba należało, prawda?
Na chemii cała moja klasa jak zwykle oczekiwała, że uratuję ich tyłki. To też mnie wkurzało. Czasami żałowałem, że mam takie dobre oceny i każdy czegoś ode mnie chce. Gdybym był zwykłym przeciętniakiem, mógłbym narzekać z innymi na niesprawiedliwe traktowanie nauczycieli i złe oceny. Fakt był taki, że w wielu przypadkach to moi znajomi nie mieli racji. Nawet jeśli jakiegoś nauczyciela nie lubiłem, starałem się być obiektywny. Jeśli się czepiał, zazwyczaj mial rację. Bo to tylko NASZA wina, jeśli się czegoś nie nauczymy albo nie zrozumiemy i nie będzie nam się chciało pofatygować dupy, żeby po lekcji o to zapytać. Nie dawałem się jednak wciągać w takie dyskusje, bo zwyczajnie bym wszystkim wytykał ich głupotę i zapewne w ogóle nie miałbym znajomych. Łatwiej jest przecież na kogoś zwalić winę za swoje niepowodzenia, zamiast przyjąć to z godnością i postarać się wyciągnąć z tego jakieś wnioski.
– Może zostaniesz u mnie na noc? – spytał Phil, kiedy siedzieliśmy na palarni. – Dzisiaj leci fajny mecz. Moglibyśmy go oglądnąć.
Zaciągnąłem się, rozmyślając. Skoro i tak z Sebą miałem ciche dni, to może spanie u Phila to nie taki głupi pomysł? Przydałaby mi się jakaś rozrywka, rzadko kiedy gdziekolwiek wychodziłem.
– W porządku. Mogę przyjść.
– Nie będzie się ciebie czepiał?
Odpaliłem sobie kolejną fajkę. Ręce lekko mi drżały.
– Pokłóciliśmy się – powiedziałem. – Nie gadamy ze sobą od kilku dni. Nie mam zamiaru pytać go o pozwolenie. O której mam przyjść?
– Jeśli chcesz, możesz od razu po szkole.
– Nie, po szkole nie mogę.
– Nie możesz? – zdziwił się. Wzruszyłem ramionami. Nie miałem zamiaru mu mówić o Kleinie. Phil niby lubił zwierzęta, ale nie był też ich wielkim entuzjastą. Były – ok, nie było ich – jeszcze lepiej. Wyśmiałby mnie, gdybym mu o nim powiedział, a poza tym, chciałem zatrzymać istnienie Kleina w tajemnicy. To był mój pies, nawet jeśli nie mogłem go zabrać do domu.
– Wiem, jak wygląda z tobą odrabianie lekcji, Phil – powiedziałem kpiąco. Ten argument na pewno nie będzie budził jego zastrzeżeń, bo już nie raz jak szedłem do niego się uczyć, kończyło się na czymś zupełnie innym. – Muszę najpierw odrobić lekcję.
– Daj sobie siana, Robin. Ciągle tylko myślisz o szkole.
– Nie sądzę, ale zostało już Malo czasu do matury. Chcę się trochę przyłożyć.
– I tak zdasz maturę śpiewająco.
– Na pewno nie dzięki nocowaniu u ciebie. Odpuść sobie. Jak zrobię to przyjdę.
– No, dobra – powiedział wreszcie. Spojrzał w niebo. – Chyba znowu będzie padać. Nie znoszę takiej pogody.
– Deszcz nie jest taki zły.
– Tylko wtedy, kiedy na mnie nie pada.
Zaśmiałem się.
– Jasne. Gdybyś musiał siedzieć w domu przez deszcz to też byś narzekał. Wieczny krytyk.
– Oj tam, oj tam… Wydaje ci się.
Po lekcjach pomyślałem, że przejdę się i odwiedzę Kleina. Deszcz wciąż padał, więc karton szczeniaka mógł już przemoknąć. Wolałem sprawdzić, czy u niego na pewno wszystko w porządku. Chciałem napisać Sebastianowi, że dzisiaj z nim nie jadę, ale… rozładował mi się telefon. Z reguły nie dawałem go nikomu, ale Phil chciał posłuchać sobie muzyki na dłuższej przerwie, a siadły mu słuchawki. Moje nie pasowały do jego telefonu, więc dałem mu swój. Ostatnimi czasy rzadko słuchałem muzyki. Pousuwałem wszystkie swojej esemesy do Seby, bo choć kochałem Phila, wiedziałem, że nie jest najlepszy w szanowaniu cudzej prywatności i jeśli będzie miał okazję, wszystko przeczyta.
Narzuciłem na głowę kaptur, wsadziłem ręce w kieszenie i szedłem przed siebie. Wolałem nie myśleć, jak Seba odbierze moje niepojawienie się na parkingu, ale machnąłem na to ręką. W końcu nie gadamy ze sobą i to z jego winy, więc czemu to ja mam się tłumaczyć?
Klein faktycznie miał kłopoty. Znowu przewrócił karton i cały mu przemókł.
Biedak siedział obok kartonu, kompletnie mokry. Wyglądał cholernie żałośnie taki skulony. Kiedy mnie zobaczył, zamerdał niepewnie ogonem, stając na czterech łapkach.
– Chodź tu, Klein – powiedziałem, biorąc go na ręce. Jego karton już do niczego się nie nadawał, więc wiedziałem, że muszę mu znaleźć jakiś inny. Wsadziłem go sobie pod kurtkę, żeby było mu ciepło i zaniosłem go trochę bliżej domu. Z pobliskiego marketu wziąłem dwa kartony i zabrałem go w takie miejsce, gdzie na pewno nikt nie zrobi mu krzywdy i będzie miał ciepło. Było tam też małe zadaszenie, więc usiadłem sobie na suchym betonie i siedziałem tak dobrą godzinę, bawiąc się z Kleinem. Miał naprawdę ostre zęby i chyba był głodny.
Wsadziłem go do kartonu, modląc się, żeby nigdzie nie poszedł z tego miejsca. W poprzednim nie odchodził zbyt daleko, ale…
Wiedziałem, że pewnego dnia tu przyjdę, a jego już nie będzie.
W domu panowała cisza. Chemik siedział w kuchni i poprawiał kartkówki, pijąc kawę. Wyglądał na zmęczonego, ale nic nie powiedział, kiedy mnie zobaczył. Właściwie ledwie na mnie spojrzał, a potem z powrotem skupił się na sprawdzianach.
Ach, super. Nie dość, że nie chce mnie przeprosić, to jeszcze nie ma zamiaru się odzywać. Szlag mnie trafiał.
Poszedłem do małego pokoju, gdzie szybko odrobiłem lekcję, a potem spakowałem rzeczy, które będą potrzebne mi na noc i poszedłem do kuchni. Obserwował mnie, kiedy wyciągałem z lodówki trzy parówki, a potem bez słowa wychodzę z kuchni, zakładam kurtkę i buty i znikam za drzwiami.
Chciałbym się z pogodzić, pomyślałem ze smutkiem. Brakowało mi naszych rozmów, wspólnych obiadów i tego, że w nocy mogłem się do niego przytulić. Brakowało mi właściwie wszystkiego… Wiedziałem jednak, że jeśli to ja się pierwszy odezwę, on już zawsze będzie traktował mnie w taki sposób, a na to nie mogłem pozwolić.


Sebastian
Byłem w parszywym nastroju, ale mimo to i tak pospiesznie założyłem kurtkę i buty, wziąłem portfel i wyszedłem z domu. Niech mnie szlag, jeśli się nie dowiem, gdzie znikają te przeklęte parówki.
Robin szedł w miarę szybko, rozchlapując wodę na boki. Był lekko przygarbiony, a ja znowu poczułem wyrzuty sumienia z powodu tego, co się stało. Powinienem go przeprosić i już, najwyżej walnie mnie w pysk. Przeprosić, a potem porządnie przelecieć, żeby nie mógł zbytnio protestować.
Skręcił nagle w wąską uliczkę. Odczekałem chwilę, zanim zajrzałem do środka. Robin kucnął pod jakimś zadaszeniem za dużym śmietnikiem i chwilę tak siedział. Potem wstał i zaczął wracać. Szybko schowałem się za jakimś szyldem, mając nadzieję, że pójdzie gdzieś jeszcze i mnie nie zobaczy. Zdałem sobie jednak sprawę, że on rzeczywiście wybiera się gdzieś jeszcze. Wziął plecak, więc… chyba nie miałem co liczyć na to, że wróci tej nocy do domu na noc.
Wszedłem w zaułek i zajrzałem w miejsce, gdzie Linn się pochylał. Był to zamknięty do połowy karton, w którym coś się ruszało. Kiedy otworzyłem go do końca, zobaczyłem małą czarną kulkę, która merdając ogonem, pochłaniała najdroższe parówki, jakie mieli w markecie.
W pierwszej chwili nie wiedziałem, co zrobić. Linn najwyraźniej troszczył się o tego szczeniaka, bo pies miał sucho, czysto, miał co zjeść i wypić. I był całkiem ładny.
Poczekałem, aż skończy jeść, a potem wziąłem go na ręce. Był niezwykle ruchliwy i od razu chciał mnie lizać po twarzy. Zastanawiało mnie, dlaczego Robin nie przyniósł go do domu, potem jednak zdałem sobie sprawę, że mógł się bać, że i tak nie pozwolę mu go zatrzymać. Westchnąłem ciężko.
Może ten pies to sposób na to, żeby jakoś się z nim dogadać?
Zadzwonił mój telefon. Byłem ciekawy, kto znowu czegoś ode mnie chce.

– Tu nie wolno przychodzić z psami.
Spojrzałem na Angelę z irytacją.
– Serio?
Wepchnąłem mały pyszczek bardziej pod kurtkę, żeby nikt nie zobaczył buszującego szczeniaka. Modliłem się, żeby się na mnie nie zeszczał.
– Co to w ogóle za pies?
– Robin go dokarmiał, więc postanowiłem go wziąć – przyznałem niechętnie.
Angela uniosła brwi.
– Przygarnąłeś psa? Ty? Nie wierzę!
– Co w tym takiego dziwnego?
– Może to, że nigdy nie wiedziałeś, co z takim zwierzakiem zrobić.
– No i co?!
– Jesteś jakiś nerwowy – stwierdziła. Baby i ich przeklęta intuicja. – Coś się stało?
Westchnąłem ciężko, patrząc w sufit.
– Powiedzmy, że zdrowo nabroiłem i Robin ze mną nie gada.
Angela zagwizdała.
– Wy tak na poważnie? Nie jest dla ciebie trochę za młody?
Wzruszyłem bezradnie ramionami.
– Jest bardzo dojrzały jak na swój wiek. I do tej pory dobrze nam szło.
– Co mu zrobiłeś? Jeśli wytrzymał z tobą tyle czasu bez narzekania, to teraz naprawdę musiałeś wywinąć coś ekstra.
– Nie chcę o tym gadać. Jeśli to już wszystko, co chciałaś ode mnie usłyszeć, to wracam do domu.
Angela pokręciła tylko głową.
– Miałam nadzieję, że zjemy razem kolację i trochę pogadamy, ale z tym szczeniakiem nigdzie cię nie wpuszczą, więc może innym razem…
Skinąłem głową.
– Jasne, nie ma sprawy. Zdzwonimy się.
– Ok. Do zobaczenia.
– Cześć.



Robin
Mama Phila naprawdę dobrze gotowała. Byłem okropnie głodny i ze smakiem zjadłem obiad, mając lekkie wyrzuty sumienia, że chemik głoduje i siedzi sam w domu. Szybko jednak odepchnąłem od siebie te myśli.
Sam się o to prosił.
W pokoju włączyliśmy sobie film i leżąc na łóżku, oglądaliśmy go. Była to komedia, z której co rusz się zaśmiewaliśmy. Czułem się z nim całkiem normalnie. Nie dawał mi ostatnio odczuć tego, że wyznałem mu miłość i bardzo mnie to cieszyło. Za każdym razem, kiedy o tym wspominał, czułem się wybitnie głupio, zupełnie jakby się tego uczucia… wstydził. Sam już nie wiedziałem, co o tym wszystkim myśleć.
W pewnym momencie poczułem, jak jego dłoń dotyka mojego kolana i zaciska się na nim. Spojrzałem w tamto miejsce ze zdziwieniem, nie mogąc uwierzyć, że naprawdę to zrobił. Odwróciłem głowę, a wtedy on mnie pocałował. Kątem oka zobaczyłem, że zepchnął laptop ze swoich kolan. Jego ciepły język wsunął się pomiędzy moje wargi i zaczął się rozpychać w moich ustach. Serce biło mi jak oszalałe.
To był Phil. Moja miłość.
Phil mnie całował!
Niepewnie oddałem jego pocałunek, co wyraźnie mu się spodobało. Przełożył jedną nogę przez moje biodra i zawisł nade mną, wciąż mnie całując. Czułem się dziwnie, kiedy jego ręce zaczęły błądzić po moim ciele, ale nie chciałem tego przerywać. I nie potrafiłem nie porównywać go z Sebą.
Oprzytomniałem, kiedy jego ręka zacisnęła się mocno na moim kroczu. Zabolało mnie to i syknąłem cicho. Phil chyba pomyślał, że to z przyjemności, bo zaczął ugniatać moje krocze. Szybko odepchnąłem go od siebie i usiadłem.
Czułem dziwną gulę w gardle i… wyrzuty sumienia. Może dlatego, że czułem, jakbym zdradził Sebę, a może dlatego, że Phil wypadł przy nim niezwykle blado? Nie miałem pojęcia.
– Coś się stało? – zdziwił się blondyn.
Nie patrzyłem na niego. Bałem się.
– Nie powinieneś był tego robić.
– Nie podobało ci się?
– Nie o to chodzi. Jesteś z Lucy, a ja z Sebastianem. To… to nie powinno się było wydarzyć.
– Chyba żartujesz. Nie jesteś babą, żeby trzymać się jednego faceta. Chyba nie masz oporów przed zrobieniem tego ze mną, co?
Pokręciłem tylko głową.
– Będzie lepiej jak już sobie pójdę.
– Ale…
– To nie podlega dyskusji, Phil! – podniosłem głos. – Nie chcę, żebyś robił coś takiego jeszcze kiedykolwiek, rozumiesz?
– Ale…
– Nie. Do zobaczenia w szkole.
Wziąłem szybko swoje rzeczy i roztrzęsiony wyszedłem z jego pokoju. Czułem się okropnie i sam nie wiedziałem, dlaczego. Pewny byłem tylko tego, że nie chciałem, aby Phil jeszcze kiedykolwiek dotykał mnie w taki sposób, w jaki robił to dzisiaj, a to z kolei oznaczało, że…
No, właśnie nad tym musiałem się zastanowić. Moja reakcja była instynktowna i jej kompletnie nie rozumiałem. Tak, wiem, jestem dziwny. Powinienem się cieszyć z powodu tego, co zaszło. W końcu marzyłem o tym przez niespełna dwa lata, ale… Nie cieszyłem się. Wcale. Wręcz przeciwnie, miałem wrażenie, że zrobiłem coś niewłaściwego, że to było coś, co nie powinno się nigdy wydarzyć.
Już sam siebie nie mogłem zrozumieć.
Wracając do domu cieszyłem się, że nie mówiłem Sebie o swoich zamiarach. Zapewne zadawałby mi mnóstwo pytań, a ja nie miałem jeszcze ochoty na nie odpowiadać. I nawet nie wiedziałem, co. Miałem w głowie istny chaos i musiałem sobie wszystko najpierw porządnie przemyśleć.
Zanim wróciłem do domu, postanowiłem jeszcze zajrzeć do Kleina. Skoro i tak przechodziłem obok, to czemu by nie?
Kucnąłem przy kartonie i rozchyliłem go.
Zamarłem.
Kleina nie było.
Zacząłem się gorączkowo zastanawiać nad tym, czy zamknąłem karton, kiedy go zostawiałem. I dałbym sobie głowę uciąć, że owszem, zamknąłem karton. A nawet jeśli by wyszedł sam, nie udało by mu się tego kartonu zamknąć. Czy to oznaczało, że ktoś go wziął? A może mi się wszystko pokręciło?
Zawołałem szczeniaka i przeszukałem każdy zakątek co najmniej dziesięć razy. Z każdą chwilą moje serce biło coraz mocniej. Gdy wreszcie przyjąłem do wiadomości, że Kleina nie ma i prawdopodobnie już nigdy więcej go nie zobaczę, moje serce omal nie pękło z żalu.
Zrezygnowany poszedłem do domu, przełykając łzy.
Miałem napiętą sytuację z Sebastianem i Philem, a teraz przepadł Klein. Miałem ochotę po prostu usiąść i się poryczeć jak przedszkolak.
W domu panowała cisza. Zdjąłem mokre buty i kurtkę. Gdy przechodziłem obok sypialni, zajrzałem dyskretnie przez szparę.
Seba siedział na łóżku i głaskał coś, co siedziało mu na kolanach. Zmarszczyłem brwi. Byłem ciekawy, co on tam ma, ale nie widziałem dobrze z tej odległości. Przeklęta krótkowzroczność.
Już miałem odejść, gdy usłyszałem ciche skomlenie. Zdziwiło mnie to, ale postanowiłem pohamować ciekowość i…
– Robin? To ty?
… i odejść.
Wziąłem głęboki oddech i pchnąłem drzwi. Chrząknąłem cicho.
– W–wróciłem.
Skinął lekko głową. Wgapiłem się w jego kolana, gdzie coś ciągle się ruszało. Widząc mój wzrok, rzekł.
– Znalazłem go na ulicy. Ktoś go chyba zostawił. Mam nadzieję, że lubisz zwierzęta?
Podszedłem do niego niepewnie. To były pierwsze słowa, jakie powiedział do mnie od czterech dni nie licząc lekcji w szkole. Przyjrzałem się bliżej psu, którego trzymał.
– Klein!
Dopadłem do kolan chemika i wziąłem szczeniaka na ręce. To na pewno był on! Klein, który merdał teraz wesoło ogonkiem.
– Znasz go?
Skinąłem głową. Byłem na maksa szczęśliwy, że pies nie tylko się znalazł, ale jeszcze może zostać w domu.
– Przepraszam – rzekł Sebastian niespodziewanie. – Zachowałem się jak ostatni palant. Byłem wściekły i wyładowałem się na tobie. Wcale nie uważam cię za… dziwkę. Powiedziałem to, bo chciałem ci dopiec. – Spojrzał na mnie ze skruchą. – Wybaczysz mi?
Byłem tak szczęśliwy z powodu psa i tego, że Seba wreszcie odpuścił, że bez zastanowienie skinąłem potakująco głową. Postawiłem psa na łóżku i objąłem mocno chemika za szyję, wtulając się w niego.
Przez chwilę chciałem mu powiedzieć o tym, co zaszło pomiędzy mną a Philem, ale zrezygnowałem. Zdecydowałem, że powiem mu, kiedy już dobrze to wszystko przemyślę i będę wiedział, na czym stoję.
Pocałowałem Sebę lekko w usta. Uśmiechnął się i odchylił do tyłu, ciągnąc mnie za sobą na łóżko. Zaśmiałem się.
– Nazwałeś psa „Klein”? – spytał.
– No co? Przynajmniej oryginalnie.
– A jeśli sporo urośnie? Już nie będzie taki mały.
– Och, czepiasz się. Teraz jest mały i będzie się tak nazywał. Prawda? – zacmokałem na psa, ale ten był zajęty robieniem sobie legowiska w nogach łóżka.
Seba zaśmiał się.
– Co? – spytałem. – Przecież nie ma nic przeciwko.


Sebastian
Odetchnąłem w myślach, kiedy Robin zaczął ze mną normalnie rozmawiać. Może wreszcie zacznę jeść jak porządny człowiek… Znaczy, to bardzo MIŁY dodatek do całości.
Do nocy leżeliśmy na łóżku, bawiąc się z psem, a ja miałem wrażenie, że nasza znajomość wkroczyła na nowy etap i to nie tyle prze kłótnię, co przez Kleina. Pies oznaczał kolejne obowiązki, którymi trzeba się dzielić. I był to ktoś trzeci, już nie tylko ja i Robin. Na chwilę wstąpiła we mnie nadzieja, że jednak mam jakieś szanse z Brownem.
Obym się nie mylił.

***
Wybaczcie spóźnienie. Tak się złożyło, że nie mogłam wcześniej dodać tego odcinka, wstawiam więc niesprawdzony.
Odcinek "Bliźniaków" zdubluję w następny czwartek.
Pozdrawiam!


sobota, 3 sierpnia 2013

25.Granice



Sebastian
– Wyciągamy karteczki.
Calutka klasa – oprócz Raia, który się zbytnio nie przejął – spojrzała na mnie z oburzeniem.
– Kartkówka?!
– Znowu?!
– Pisaliśmy jedną na ostatniej lekcji!
– To nie fair!
– Pan to robi specjalnie!
– Jeśli nie chcecie pisać, nie ma sprawy – uciąłem. – Mogę już teraz wpisać zera. Dla mnie to nawet lepiej, nie stracę za dużo lekcji. Musimy jeszcze przerobić temat.
Dzieciaki wyciągnęły w końcu kartki. Raia standardowo posadziłem przy swoim biurku.
– Wszyscy już mają? Książki i zeszyty pochowane? Ok. Pytanie pierwsze za… dziewięć punktów. Co to jest hybrydyzacja?
Zamurowało ich. Wpatrywali się we mnie z niedowierzaniem, a mi od razu poprawił się humor. Zapewne nie spodziewali się, że drugi raz z rzędu zrobię im kartkówkę z tego samego zagadnienia, tym bardziej, że nie było specjalnie trudne.
– Pan żartuje, tak?
– Wyglądam na takiego? Macie pięć minut.
Chyba muszę zacząć uważać, pomyślałem. Nigdy  nie wiadomo, co im przyjdzie do głowy w ramach odwetu.
Tym razem postawiłem osiemnaście szmat, a reszta jakoś się śliznęła. Byłem ciekawy co powiedzą na następnej lekcji, kiedy znowu przywita ich kartkówka z tym samym pytaniem.

– Mogę iść na imprezę?
Miałem już koniec lekcji, Robin też. Został w klasie po zajęciach i z niepewną miną zadał mi to głupie pytanie. Teoretycznie rzecz biorąc, był dorosły i nie miałem prawa mu zabronić. Ale zapytał, bo wiedział, że po tej ostatniej jestem wręcz chory na dźwięk słowa „impreza”.
Postawiłem na szczerość.
– Wiesz, że nie mogę ci zabronić, ale wolałbym, gdybyś nie szedł.
Zmarszczył brwi.
– Wrócę do dwunastej, ok? To właściwie nie impreza, tylko spotkanie w pizzerii. Obiecałem Philowi, że przyjdę. I nie będzie Cleo… Phil obiecał, że tym razem wszystkiego przypilnuje.
Oczywiście, że przypilnuje, pomyślałem zjadliwie. Tym razem zamiast tej erotomanki, będzie się do ciebie dobierał twój pożal się panie Boże przyjaciel.
Nie chciałem mu pokazać, jak bardzo nie chcę, żeby tam szedł, więc wzruszyłem ramionami i starałem się zachować kamienną twarz.
– W porządku – rzuciłem. – Wierzę, że drugi raz nie dasz się tak podejść. Ale jeśli coś będzie się działo, dasz mi znać.
– Ok. Dzięki. Jedziemy już?
– Mhm… Tylko zaniosę dziennik do pokoju, ok?
– Spoko, poczekam przy aucie.
Z westchnieniem zszedłem po schodach do pokoju nauczycielskiego. Humor znowu kompletnie mi się popsuł. Przed oczami miałem Robina obściskującego się w łazience z Brownem… Dotykających się, całujących, pieprzących… Tym razem czułem chyba tylko smutek. Wiedziałem, że jeszcze mam szansę jakoś go powstrzymać. Mogę mu zabronić iść się z nim spotkać, ale czy to coś da? Prędzej czy później Brown znowu będzie miał okazję i jeśli tylko spróbuje, nie będę w stanie ich powstrzymać.
Wszystko zależało od Robina. Wiedziałem to, a mimo to coś ciągle kazało mi walczyć o niego wszelkimi dostępnymi sposobami. Byłem przerażony tym, że mogę go stracić i tym, jak wielkie spustoszenie wywoływała we mnie ta myśl.
Odłożyłem dziennik i kluczyki, a potem pozbierałem swoje rzeczy i poszedłem do auta. Robin właśnie kończył palić papierosa.
– Coś nie tak? – spytał, widząc moją kwaśną minę.
– Wszystko w porządku – odparłem. Wrzuciłem swoje rzeczy na tylne siedzenia i wsiadłem do auta. – O której chcesz wyjść? – zapytałem.
– Tak około siedemnastej. Angela i Lucy obiecały zająć nam dobre miejsce, żeby wszyscy się pomieścili. Heh, a może chcesz pójść z nami, co? Uh, ale by mieli minę, gdybyś przyszedł! Haha!
No, tak… Byłem przecież wychowawcą tych smarkaczy. Uśmiechnąłem się blado.
Wyszczerz od razu zniknął z jego twarzy, a oczy spojrzały na mnie z troską. Jego drobna dłoń zacisnęła się lekko na moim udzie i zaczęła je głaskać.
– Co się dzieje? Ostatnio jesteś kompletnie nie w humorze. Możesz mi powiedzieć…
– Wszystko w porządku – odparłem niemal grobowym głosem. – Zawsze tak znoszę przesilenie.
– Ale na pewno? Słuchaj, jeśli coś jest nie tak… Ja ci mówię, więc…
Szczerze wątpię, pomyślałem. Pokręciłem głową.
– To naprawdę nic.
– Martwisz się tym, że Atkinson i Phil nas zobaczyli? – spytał. Jego policzki oblały się lekkim szkarłatem. – Wiesz, ja chyba bardziej powinienem się martwić.  Końcu to mnie zobaczyli jak… Jak…
Parsknąłem śmiechem, widząc jego konsternację i zażenowanie. Wygląda na to, że on przeżywa to wciąż i wciąż.
Biedny. Sam chyba bym się zawstydził, gdyby ktoś zupełnie nieświadomy mojej orientacji nakrył mnie jak robię loda innemu facetowi. Odwzajemniłem jego uścisk na swoim udzie.
– Nic mi nie jest – powiedziałem rozbawiony. – Naprawdę. Nie musisz się mną przejmować.
– Widzę, że moje zażenowanie poprawiło ci humor.
– Powiedzmy.
Westchnął ciężko, odchylając się bardziej na oparcie siedzenia.
– Dobre chociaż tyle.
W domu czas szybko poleciał – Robinowi na gotowaniu, a mi na sprawdzaniu kartkówek. Zawsze robiłem to jak najszybciej i często oddawałem je z dnia na dzień, rzadko kiedy musieli długo czekać na wyniki. Miałem taką zasadę, że jeśli zrobiłem kartkówkę, to dopóki jej nie oddam, nie pytam nikogo i nie robię następnych. Początkowo dzieciaki, słysząc to, były niezwykle entuzjastycznie nastawione do tego pomysłu. Kiedy jednak się okazało, że bardzo szybko oddaję ich prace, ich entuzjazm osłabł.


Robin
Byłem ciekawy, co aż tak wytrącało Sebę z równowagi, że chodził przez większość czasu jak chmura gradowa. Albo bomba zegarowa – normalnie nie wiadomo, kiedy wybuchnie. Widziałem jednak, że nie jest zły na mnie. Chociaż tyle dobrze. Nie podobało mi się jednak, że ciągle jest zamyślony i nie chce mi powiedzieć, o co chodzi. Trochę mnie tym uraził, ale nie dałem mu niczego po sobie poznać.
Ugotowałem coś na szybkiego, a potem wziąłem prysznic, ubrałem się w te lepsze ciuchy i już chciałem wyjść z domu, kiery pomyślałem o moim małym czworonogu. Po cichu zakradłem się do kuchni i wyciągnąłem z lodówki dwie parówki. Był jeszcze mały, więc powinno mu starczyć. Już chciałem wychodzić, kiedy w drzwiach pojawił się Seba.
Szybko schowałem ręce za siebie.
– Co ty tam masz? – zapytał.
Zarumieniłem się lekko.
– Nic.
– Chyba nie kradniesz mi kondomów, co? – uniósł zadziornie jedną brew. Kondomów? A niby po co mi kondomy na spotkaniu w pizzerii?!
– A trzymasz je w kuchni? – zapytałem takim samym tonem jak on.
Uśmiechnął się półgębkiem. Takie uśmiechy powinni umieszczać na okładkach Playboya. Sam wykupiłbym chyba wszystkie numery.
– Oczywiście. W szafce z lekami, nie wiedziałeś?
Spojrzałem na niego ze zdziwieniem.
– A nie… w pokoju?
– W pokoju też – uśmiechnął się cwaniacko. – To… co tam chowasz?
– N–nic.
– Daj spokój, przecież widzę.
– Naprawdę nic!
– I dlatego się tak rumienisz?
– Nie rumienię się!
– Robin, ty nie umiesz kłamać. I tak, rumienisz się. No, pokaż.
– Naprawdę nic… – Seba zrobił krok w moją stronę i spróbował zajrzeć za moje plecy, ale ja odsunąłem się w tył. Cała ta sytuacja była właściwie całkiem zabawna, ale naprawdę nie chciałem, żeby zobaczył te parówki. Nie chciałem mu mówić o psie. Przecież i tak by się nie zgodził go wziąć! Wyśmiałby mnie tylko. – NIC! Łii! – Seba podstawił mi nogę i popchnął mnie do tyłu. Żeby utrzymać równowagę, musiałem się go przytrzymać.
Zanim ogarnąłem, co się dzieje, on już ze zdumieniem wpatrywał się w parówki, które trzymałem.
– He? Na co ci, do cholery, parówki?! – spytał, najwyraźniej nie mogąc tego pojąć.
– Ee… Zgłodniałem – mruknąłem na maksa zawstydzony.
– Nie mogłeś zjeść w domu jak człowiek?
– Spieszę się… Chciałem to zrobić po drodze.
– I ukrywałeś to, bo…?
To już było trudne pytanie. Może faktycznie lepiej było od razu mu je pokazać i mieć święty spokój? Tak się jednak składało, że zadziałała moja podświadomość. Bałem się, że domyśli się istnienia psa i się wkurzy, że karmię drogimi parówkami jakąś przybłędę. Ale ja wolałem sam nie zjeść i dać coś temu małemu biedakowi! Był taki słodziutki…
– Było mi głupio – skłamałem na poczekaniu.
– Głupio? – uniósł brwi ze zdziwienia.
–No, głupio, no! Mogę już iść? – w moim głosie zawibrowała jakaś błagalna nutka. Najwyraźniej ją wyczuł.
Przez chwilę patrzyliśmy sobie prosto w oczy, niemal się siłując.
A potem objął mnie w pasie i pocałował mocno w usta. Otworzyłem szeroko oczy, kompletnie tym zaskoczony. Co mu tak nagle się zachciało?
Jego ręka zaczęła ugniatać moje krocze i pobudzać je.
– Nie – jęknąłem, z trudem zmuszając się, żeby go odepchnąć. – Nie, muszę iść… Jak wrócę.
– Chcę teraz – odparł i popchnął mnie na lodówkę, która aż zatrzęsła się od impetu uderzenia. Jego wargi ponownie przylgnęły do moich, a jego ciało przycisnęło mocno do lodówki. Jedna dłoń macała nachalnie mój pośladek, a język penetrował usta. To było takie przyjemne… Chciałem tak już zostać i pozwolić mu się wziąć, ale wiedziałem, że jeśli to zrobię, w życiu nie zdążę na czas na spotkanie. Odwróciłem głowę w bok.
– Seba… Naprawdę muszę iść – wymamrotałem i jęknąłem cicho. Jego usta ssały zawzięcie moją szyję. – Seba…
– Przecież tego chcesz – odparł.
– Chcę – przyznałem – ale muszę iść. Proszę… Przestań. SEBA!
Jeszcze przez chwilę męczył moją szyję, a potem niechętnie się odsunął. Widząc jego zawiedzioną minę, rzuciłem.
– Jak wrócę, ok?
Prychnął tylko.
– Baw się dobrze.
Skinąłem głową i wyszedłem z domu. Szedłem jak kaczka, bo byłem już nieźle podniecony, a twardy penis ocierał mi się o majtki i to nie było fajne. Pomyślałem o czymś bardzo nieprzyjemnym i zanim dotarłem do psa, jako tako mi przeszło.
– Cześć maluchu – kucnąłem obok niego. Przewrócił karton i na krótkich nóżkach lawirował pomiędzy śmieciami, wąchając je zawzięcie. Ogon latał mu na wszystkie strony w takim tempie, że mało mu nie odpadł. – Mam dla ciebie trochę jedzenia. Te parówki stoją w sklepie po piętnaście euro za kilogram, więc postaraj się nie wybrzydzać, dobra?
Pies zaskomlał cicho. Nakarmiłem go małymi kawałkami kiełbasy i z butelki wody, którą schowałem za śmietnikiem, nalałem mu jej do małej miseczki. Napił się z wyraźną ochotą. Poprawiłem mu jego legowisko w taki sposób, żeby nie mógł sobie zbyt swobodnie wychodzić. Bałem się, że pewnego dnia przyjdę go odwiedzić, a jego już nie będzie.
– Nie nazwałem cię jeszcze – mruknąłem cicho, głaskając jego puszystą i miękką sierść. – Co powiedz na Klein? Mam nadzieję, że za dużo nie urośniesz i zostaniesz takim rozkosznym maluszkiem. Dobra, muszę lecieć. Jutro cię odwiedzę. Tylko nigdzie nie odchodź, dobra? – Włożyłem go do kartonu i poszedłem do Phila. Jergo dom był niedaleko pizzerii. Gdy zadzwoniłem, wyskoczył jak poparzony z rozczochranymi włosami.
– Hej! – rzucił z uśmiechem. – Jeszcze chwila, nie jestem gotowy.
– Spoko, poczekam.
– Uch, zaraz zejdę.
Pognał w samych skarpetkach na górę, a po chwili usłyszałem głośno ŁUP!
– Nic mi nie jest!
Zaśmiałem się. Jego rodziców chyba nie było.
Zszedł po chwili odwalony tak, jak nie ubierał się nawet na randki z Lucy. Wyglądał super w lekko powycieranych i rozerwanych na kolanie dżinsach, białej koszulce, w wycięciu której połyskiwał srebrny krzyżyk i czarnej kurtce, którą właśnie zakładał. Swoje włosy modnie zaczesał i założył za ucho. Jego perfumy zawsze mi się podobały. Super na nim pachniały.
Przez chwilę zagapiłem się na niego, co najwyraźniej mu się spodobało.
– Jak wyglądam? – zapytał.
– Naprawdę… dobrze.
– Masz głupią minę – rzucił Phil ze śmiechem, wciągając na nogi swoje tenisówki. Spojrzał na mnie ukradkiem i jego uśmiech nagle ustąpił zdumieniu.
– Co? – spytałem zdezorientowany, kiedy wgapiał się we mnie z jawnym niedowierzaniem. – Co się stało?
– Chyba żart…
Wyprostował się i odgiął moją szyję do tyłu, patrząc na nią uważnie. Wyrwałem mu się.
– O co ci chodzi? – powtórzyłem pytanie.
– Idź do łazienki i sam zobacz – odparł. Wyglądał na wkurzonego.
Podrapałem się po szyi i posłusznie wszedłem do łazienki. Zerknąłem w miejsce, które tak zainteresowało blondyna i zrobiłem oczy jak pięć złotych.
– HE?!
– Nie wiedziałeś? – spytał kpiąco. Stał w drzwiach łazienki z założonymi rękami. Uśmiech sprzed chwili zniknął bezpowrotnie.
– Nie – zająknąłem się. Potarłem OGROMNĄ malinkę na swojej szyi. Była wściekle czerwona i widoczna z daleka. – Przeszedłem tak przez całe miasto! – jęknąłem, zakrywając twarz dłońmi. – Zabiję go. Zrobił to specjalnie!
Byłem wściekły na Sebę. Po cholerę to zrobił?! Miał zły humor, ok, ale żeby odwalać coś takiego?
– To chyba znaczy „jesteś mój” – burknął Phil. – Zaznaczył swoją własność.
– Ja nie jestem jego własnością! To tylko niezobowiązujący seks.
– Dla niego to chyba coś więcej.
– Pff. To on ustalił takie zasady!
– Może po prostu nie lubi się dzielić?
– Dzielić? Niby z kim? Seks to seks. I kropka. Nic więcej, nic mniej.
– Skoro tak mówisz – rzucił, patrząc na mnie sceptycznie.
– Phil, pomóż mi to ukryć. Przecież nie pójdę z czymś takim zobaczyć się z resztą!
Phil prychnął, najwyraźniej z trudem powstrzymując się od ciętej riposty. Podszedł do mnie i przez chwilę grzebał w kosmetykach swojej matki, a potem wyciągnął jakiś jasny puder i pędzelkiem nałożył mi go taką ilość, że malinki… niemal nie było widać. Niemal.
– Eh, ktoś i tak zauważy – powiedziałem zrezygnowany. – Nie masz jakiegoś szalika?
– Jest chłodno, ale na szalik chyba trochę za ciepło, co?
– Powiem, że się przeziębiłem. No, weź!
– Dobra, dobra! Zaraz przyniosę. A propos chemika… Dużego ma?
Zaczerwieniłem się chyba na całym ciele.
– Phil! – warknąłem ganiąco, popychając go. – Przestań.
– No, co? Jestem ciekawy. Trochę o tym poczytałem. Ponoć boli, jak się…
– Lala lala lala lala – mówiłem głośno, zakrywając uszy. Nie chciałem rozmawiać na takie tematy.
Poprawka. Nie chciałem Z NIM rozmawiać na takie tematy.
– Ej, przestań! Jestem po prostu ciekawy.
– Nic nie słyszę, lala lala.
– Idiota.
Wyszedł na chwilę z łazienki, po czym wrócił z szalikiem. Zawiązałem go sobie na szyi.
– Uch, będzie wojna – mruknąłem, szarpiąc się z kawałkiem materiału.
– Podoba ci się, jak ci wkłada? – spytał wyraźnie zaintrygowany.
– PHIL!


Sebastian
Wypiłem duszkiem kolejnego drinka. Na dyskotece było już sporo osób, wielu interesujących facetów tańczyło zmysłowo, szukając potencjalnej osoby, która ich wypieprzy. Nie miałem jednak zamiaru się pieprzyć. Chciałem się rozerwać. Odpocząć od całej bandy bachorów, Robina i tego głupiego uczucia osamotnienia, kiedy wychodził z tym jebniętym Brownem. W chwili takiej jak ta zwyczajnie bym gówniarza udusił. Za to Robin… Och, chciałem go zerżnąć. Teraz, już, chciałem zaznaczyć, że jest tylko mój i będzie tak długo, jak sobie tego zażyczę i bałem się tego. Bałem się swoich myśli i uczuć względem niego.
Zaczynałem się bać samego siebie.
Impreza była dobra. Tańczenie z innymi ciotami, obmacywanie ich i zdecydowane odbieranie nadziei na zerżnięcie dupy było zabawne. Na studiach często wychodziłem do takich miejsc. Nie było dnia, w którym nie poderwałbym jakiegoś smakowitego kąska. Miałem wszystkich, których chciałem.
A potem zacząłem uczyć w szkole. Dyrektor wiedział o mojej orientacji i prosił, żeby się z nią zbytnio nie obnosić, bo rodzice mogą nie być zbyt tolerancyjni. Zgodziłem się, bo właściwie nie miałem ochoty na dalsze imprezowanie. Znudził mi się przygodny seks aż w końcu Robin ze mną zamieszkał. I znowu zacząłem myśleć o tym, żeby się pieprzyć. Był młody, ładny i chętny. Mieszkał ze mną, wiec miałem do niego nieograniczony dostęp. Dzieciak był zadziorny, ale to typowy pasyw – to ja kierowałem tym związkiem tak, jak tego chciałem. Teraz jednak wydaje mi się, że pokierowałem nim źle.


Robin
Nie chciałem odwalić Sebastianowi kolejnego numeru, więc punkt dwunasta pojawiłem się w domu. Robiłem wszystko jak najciszej, bo nie byłem pewny, czy śpi, czy nie. Światła były pogaszone, jedynie mała lampka stojąca w kuchni dawała jako taką widoczność. Tam też znalazłem Sebę buszującego w lodówce.
– Hej, już wróciłem – powiedziałem spokojnie.
Kiedy się do mnie odwracał, potknął się i omal nie wywrócił. Spojrzałem na niego ze zdziwieniem. Jęcząc coś cicho, próbował ustać na nogach. Chwiał się lekko.
– Coś nie tak? – spytałem zdziwiony. Zmarszczyłem brwi. – Jesteś pijany?
Zaśmiał się głupkowato, co utwierdziło mnie w moim przekonaniu.
– Tylko odrobinkę… wstawiony.
Jego oczy błyszczały dziko, kiedy na mnie patrzył. Zauważyłem, że jest podniecony. Zatrzasnął głośno lodówkę i podszedł do mnie. Skrzywiłem się, czując odór alkoholu.
– Mam ochotę cię zerżnąć – mruknął, przyciągając mnie do siebie blisko. – Mocno… zerżnąć.
– Puść mnie! – warknąłem, próbując go odepchnąć, ale zaczął mnie nachalnie całować tam, gdzie sięgnął. – Puść! Seba!
– Obiecałeś mi.
– Jesteś pijany!
Był silniejszy. O wiele silniejszy, mimo to udało mi się jakoś wyrwać z jego uścisku.
– Nie będę uprawiał seksu z alkoholikiem.
– Alkoholikiem?! Raz się napiłem i od razu robisz ze mnie alkoholika?
Wyglądał na złego. Zakląłem w myślach. Wolałem go nie denerwować. Nie miałem pojęcia, do czego może być zdolny po pijanemu. Wolałem nie ryzykować. Nawet najłagodniejszym osobom nie można ufać, kiedy są pod wpływem, a jemu to już w szczególności.
– Idę spać – powiedziałem stanowczo. – Ty też i to bez dyskusji.
Prychnął.
– Chyba śnisz, smarkaczu. Tutaj ja ustalam reguły.
– Nie dzisiaj. I nie w takim stanie. Idę spać.
Chciałem wyjść z kuchni, ale złapał mnie za nadgarstek i ścisnął mocno. Pociągnął mnie w swoją stronę i zaczął całować po twarzy, a potem na siłę wepchnął mi język do ust. Tym razem nie pozwolił mi się wyrwać. Czułem jaki jest twardy i bałem się go w takim stanie. Mógłbym pozwolić mu to zrobić dla świętego spokoju, ale na pewno nie dałby rady się kontrolować. Zrobiłby mi krzywdę.
– Nie jestem dziwką, którą możesz sobie pieprzyć, kiedy ci przyjdzie ochota! – warknąłem, odwracając głowę w bok.
– Jesteś mój i będę cię pieprzył, kiedy mi się podoba! – odparł z taką pewnością, że miałem ochotę go uderzyć. Wkurwiłem się jak nie wiem. Wziąłem głęboki oddech i z całych sił próbowałem go odepchnąć. Udało mi się.
– Daj mi spokój! Nie zbliżaj się do mnie, dopóki nie wytrzeźwiejesz!
– Robin, nie przeciągaj struny…
Skoczyłem w kierunku drzwi, ale znowu mnie pochwycił i szarpnął w swoją stronę. Straciłem równowagę i upadłem na podłogę. Nic mi się nie stało, ale postanowiłem udawać coś zupełnie innego. Miałem nadzieję, że wtedy mi odpuści.
Skuliłem się i jęknąłem boleśnie. Kątem oka widziałem, że zamarł.
– Robin? Boże, Robin.
Chyba trochę oprzytomniał. Uklęknął obok mnie i złapał mnie za ramię.
– Robin? Robin, przepraszam.
– Zostaw mnie – odepchnąłem go i usiadłem. – Jesteś pijany! Nie zbliżaj się do mnie.
– Nie chciałem ci zrobić krzywdy.
– ALE ZROBIŁEŚ! Zabieraj łapy!
Posłusznie odsunął się lekko ode mnie. Wstałem i wciąż udając, poszedłem do małego pokoiku. Zamknąłem go pospiesznie na klucz i odetchnąłem. Byłem niemal pewien, że zgwałciłby mnie w kuchni, gdybym nie uciekł.
Zapukał w drzwi.
– Robin, w porządku? Przepraszam.
– Nie odzywaj się do mnie! Jestem na ciebie na maksa wkurwiony i mam nadzieję, że zapamiętasz sobie moje słowa! Nie życzę sobie, żebyś się do mnie zbliżał! Idź spać i nie denerwuj mnie jeszcze bardziej!
– Robin…
– Spierdalaj!
Wydawało mi się, że jeszcze przez chwilę stoi pod drzwiami, a potem odszedł. Odetchnąłem z ulgą. Niech sobie nie myśli, że skoro jest starszy, to będzie mnie traktował jak mebel, który może dowolnie przestawiać według własnego widzimisię.
Następny dzień zapowiadał się… fascynująco.