Wielkim niedopowiedzeniem byłoby
uznanie, że rodzice Theo byli szczęśliwi, kiedy pojawił się na progu ich domu
pewnego ciepłego popołudnia, miejscami poobijany i z niepewnym uśmiechem na
twarzy.
Jego mama wyglądała, jakby nie
wiedziała, czy ma płakać ze szczęścia i zadusić go na śmierć swoim mocnym
uściskiem, czy może przełożyć go przez kolano i mocno przetrzepać mu skórę, jak
wtedy, gdy był dzieckiem i porządnie nabroił.
Jego ojciec sam nie wyglądał o
wiele lepiej, na granicy łez ze szczęścia, że jego jedyny syn wrócił
bezpiecznie do domu i są jedną z tych rodzin, dla których tego typu sprawa
skończyła się dobrze.
Sam Theo mógł tylko płakać,
przeklinając siebie w myślach, że naraził ich na taki stres ich ból. Wiedział
jednak, że lepiej było pozwolić im myśleć, że uciekł z domu niż przyznać się,
że był partnerem seryjnego mordercy i latał z nim po świecie w poszukiwaniu
czarownicy, która mogła mu zdradzić, jak zabić Theo i się z tej więzi uwolnić.
Myślenie, że była to ucieczka z domu, było zdecydowanie bezpieczniejsze.