- A więc wreszcie się spotykamy –
powiedział Gerard z szerokim uśmiechem na ustach. Wyglądał na niezwykle pewnego
siebie. U jego boku stał Chris, zaraz obok jego żona i prawie dwudziestu innych
łowców. Parking nie był dla nich najlepszą opcją na walkę, ale Peter nie
zamierzał wybrzydzać. Nadeszła poda, by to zakończyć.
- Koniec twoich gierek, Gerard.
Naprawdę nie musiałeś posuwać się do takich rzeczy, by trzymać Chrisa z daleka
od watahy – powiedział Peter spokojnie. Nie wyglądał na osobę, której zamordowano
całą rodzinę i spalono dom. Nawet uśmiechnął się lekko. – Teraz się doigrałeś.
- Odważne słowa jak na kogoś, kto zaraz
zginie – odpowiedział Gerard. – Ale cieszę się, że postanowiłeś wynurzyć się ze
swojej nory. Nadszedł czas, by położyć kres tym wszystkim morderstwom.
Peter zaśmiał się. Jego oczy zabłysły
na czerwono.
- Dalej zamierzasz udawać, że to my
pozabijaliśmy tych wszystkich ludzi? Nie bądź żałosny. Dobrze wiem, że to twoja
sprawka. Miejmy to już za sobą.